You are currently viewing „Dziadek w czerwonej czapeczce” – o Stanisławie Marusarzu – cz.3

„Dziadek w czerwonej czapeczce” – o Stanisławie Marusarzu – cz.3

marusarz stanisaw - "Dziadek w czerwonej czapeczce" - o Stanisławie Marusarzu - cz.3Już 17 marca będziemy wspominać dzień, który pamiętać mogą tylko najstarsi górale – 17 marca 1935 roku Stanisław Marusarz ustanowił w słoweńskiej Planicy rekord świata w długości lotu (95 metrów). W związku z tym, nasz redakcyjny kolega przybliży sportowe dokonania oraz ciekawe wydarzenia z życia jednego z najwybitniejszych polskich skoczków narciarskich.

Felieton Wojciecha Bajaka pt. ” 'Dziadek’ w czerwonej czapeczce” na SkokiPolska.pl w trzech częściach.

CZĘŚĆ I

CZĘŚĆ II

CZĘŚĆ III:

Bogata kariera, na rok przed kolejnymi Igrzyskami Olimpijskimi, została przerwana przez II wojnę światową. Jeszcze na dzień przed jej wybuchem, Marusarz bawił się na imieninach kolegi klubowego Rajmunda Kulika. Inny uczestnik tej imprezy Stanisław Kula, wspominał jednak że „Staszek wyszedł z niej jako pierwszy. Był bardzo małomówny”. Wkrótce po rozpoczęciu okupacji przez hitlerowców, wstąpił w szeregi kurierów tatrzańskich, kursujących pomiędzy Warszawą a Budapesztem. Przygód z tamtego okresu wystarczyłoby na spisanie wielkiego tomu opowiadań. Na kuriera czyhał bowiem nie tylko okupant, ale też normalne niebezpieczeństwa gór. Czy słońce, czy deszcz, czy śnieg, czy grad, wiosna, lato, jesień, zima – on musiał iść. Nieraz zdarzało mu się wspinać wśród groźnego pomruku spadających lawin albo lawirując po mlecznobiałym kokonie mgły, między schodzącymi z nieba pomarańczowymi pióropuszami błyskawic. Pełniąc tę służbę, zginęła jego siostra, również narciarka, Helena.

Samego Marusarza również dwa razy złapało gestapo. Raz wyrwał się z ich rąk uderzając strażnika materacem z pryczy, drugi raz wykorzystując swe sportowe zdolności wyskoczył z więzienia na ulicy Montelupich w Krakowie. Własne wspomnienia okupacyjne opisał w książce „Skok, który uratował mi życie”. Może przez ten tytuł do dziś żyją w Zakopanem ludzie, skłonni twierdzić że Marusarz wyskoczył z kolejki jadącej na Kasprowy Wierch, myląc go z innym kurierem – Józefem Uznańskim.

 Nawet w czasie wojny wicemistrz świata z Lahti miał kontakt ze sportem. Od ’43 r. pracował jako trener narciarzy na Węgrzech. Gdy po wyzwoleniu wrócił do Polski miał 32 lata i jeszcze kilka lat kariery przed sobą. Do pracy wziął się w dwójnasób. Władze sportowe w zupełności oparły na nim narciarstwo polskie. Marusarz jednak nie tylko startował, ale też konstruował skocznie, m.in. na Orlinku w Karpaczu, odbudowując chwałę polskiego sportu w podwójnej roli. To z tego okresu pochodzi jego słynny pseudonim „Dziadek”. – Podczas zawodów w Bańskiej Bystrzycy, Marusarz przyniósł kolegom świeży chleb. Nie zauważył jednak Jana Gąsienicy – Ciaptaka, który rzekł z wyrzutem: „A o mnie Dziadku, zabacyliście”? – przytacza Tadeusz Jankowski w swej książce „A tarcze znikały w mroku…”.                                      

Trzykrotnie jeszcze Marusarz pojechał na olimpiadę. W 1948 i 1952 r., zajął 27. miejsce. Cztery lata później, mając już 43 lata, został wyznaczony do otwarcia konkursu olimpijskiego. Miał o to żal do trenera Mieczysława Kozdrunia, chciał bowiem wystartować w normalnej rywalizacji: – Nie pasowałem mu do koncepcji, byłem za stary i zawyżałem średnią wieku, choć gorzej od tych którzy zostali wyznaczeni bym nie skakał – twierdził. Bogatą karierę zakończył rok później, po 4. miejscu na mistrzostwach Polski, choć jeszcze nieraz zdarzało mu się przypinać deski np. w 1966 r., podczas jednego z konkursów Turnieju Czterech Skoczni w GaPa, gdzie otworzył zawody. Ostatni skok oddał w 1979 r., oczywiście na „swojej” Krokwi. Na nakręconym filmie można zobaczyć jak temu wielkiemu sportowcowi lśnią oczy, gdy spogląda w kierunku ukochanej skoczni.                                                         

Tak zakończył swój prawie 700 kilometrowy lot po skoczniach całego świata. Dziewięć lat później władze Zakopanego, postanowiły nadać jego ukochanej skoczni Wielkiej Krokwi imię Stanisława Marusarza. Wnioski o takie uhonorowanie polskiego „Króla nart” wpłynęły od kilkudziesięciu organizacji z całej Polski. Nikt nie miał wątpliwości, że „Dziadek” jest najodpowiedniejszym patronem. Skocznia ta była dotąd nazwana imieniem jej architekta Karola Stryjeńskiego, więc oficjalnie wciąż ma dwóch patronów, na całym świecie jednak znana jest bardziej jako najpiękniejszy pomnik wicemistrza olimpijskiego z Lahti.

Pod koniec października 1993 r. w Zakopanem panowała słynna polska, złota jesień. Północne stoki Tatr, tonęły jeszcze w skośnych, ciepłych promieniach słońca, a na ulicach leżało mnóstwo opadłych liści. Wkrótce jednak miał spaść pierwszy w tym sezonie śnieg. Narciarze w nadziei oczekiwali już momentu kiedy będą mogli wyjść na rozbieg skoczni i oddać pierwsze w tym sezonie „prawdziwe” skoki. Wśród nich wyróżniał się wtedy zwłaszcza szesnastolatek z Poronina – Wojciech Skupień, zdobywca 4. i 5. miejsca podczas MŚJ. Jak wielu przed nim obwołany został przez kibiców „następcą Marusarza”. Od ponad półwiecza był to tytuł przynależny niemal każdemu najzdolniejszemu zawodnikowi z kolejnej generacji. Niewielu jednak udawało udźwignąć jego ciężar. Z zawodników z Podhala, pojedyncze sukcesy osiągnęli jeszcze tylko Wojciech Fortuna, Stanisław Gąsienica Daniel oraz Stanisław Bobak. Żaden nie zdołał jednak przebić sławy, otaczającej „Dziadka”.

Ale żeby przeżyć, muszę przenocować w szałasie. Więc odpinam narty, wyjmuję zza pasa pistolet, kopię we drzwi, wskakuję do środka i krzyczę: hande hoch! A tam spał Wacek Felczak, który szedł z Budapesztu do Zakopanego. – Marusarz kontynuował swoją opowieść o kurierskich czasach podczas pogrzebu przyjaciela. Nagle skulił się i już na klęcząco dodał: – Przepraszam Cię Wacek, po czym upadł obok świeżo przygotowanej mogiły. Do reanimacji rzuciło się dwóch obecnych na pogrzebie lekarzy. Niestety nie udało się im uratować legendarnego skoczka. Słońce znad Wielkiej Krokwi, powoli zaczęło gasnąć, znikając za potężnymi szczytami Tatr i w tym samym czasie zgasło też życie Stanisława Marusarza, wspaniałego syna podhalańskiej ziemi, który chciał ostatni raz pożegnać swego dowódcę. – Nie wyobrażałem sobie, że kiedykolwiek śmierć wyjdzie mu na spotkanie. Dla mnie „Dziadek” był nieśmiertelny. – twierdzi znany alpejczyk, Andrzej „Ałuś” Bachleda – Curuś.

Pogrzeb jednego z najwybitniejszych polskich narciarzy w historii, kilka dni później zgromadził niewyobrażalną liczbę rodziny, przyjaciół, znajomych i nieznajomych fanów Marusarza, który swój imponujący bieg życiowy, kończył przy dźwiękach marsza żałobnego, odgrywanego przez kapelę góralską. W kilka miesięcy później żona Irena wystawiła mu piękny, drewniany grobowiec w podhalańskim stylu. Najwspanialszy pomnik Marusarza, wznosi się jednak tak naprawdę kilka kilometrów dalej, tam gdzie znajduje się rozbieg jednej z najpiękniejszych skoczni świata. Tak jak powiedział sam „Dziadek w jednej z audycji na swój temat: – Coz po mnie ostanie? Narty i skakanie..

I CZĘŚĆ

II CZĘŚĆ

 

 Wojciech Bajak

 

 

Dodaj komentarz