You are currently viewing ADAM MAŁYSZ: SKOKI WCIĄŻ SĄ WE MNIE

ADAM MAŁYSZ: SKOKI WCIĄŻ SĄ WE MNIE

maysz%20adam - ADAM MAŁYSZ: SKOKI WCIĄŻ SĄ WE MNIEW „Gazecie Wyborczej” ukazał się wywiad z Adamem Małyszem, który opowiada m.in. o swoim rozstaniu ze skokami oraz o ciągłym kontakcie z tą dyscypliną sportu. Publikujemy fragment tego wywiadu:

Robert Błoński (Gazeta Wyborcza): Pamiętasz jeszcze pierwszy dzień po ostatnim skoku?

Adam Małysz: Oj, pamiętam. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów miałem kaca. Parę dni wcześniej w Planicy, gdzie był ostatni konkurs Pucharu Świata, wszyscy złożyli mi hołd. Jak królowi. Czterokrotny mistrz olimpijski Simon Ammann uklęknął przede mną i pokłonił się do ziemi. Kamil Stoch, który wtedy wygrał zawody, zatańczył. Wzruszenie było nieprawdopodobne. Potem do Zakopanego przyjechało mnóstwo osób na mój benefis. Mieliśmy skakać do celu, ale plany pokrzyżowała pogoda. Nie zawiodłem jednak kibiców, przypiąłem narty i pofrunąłem po raz ostatni. Potem poszliśmy na imprezę na Krupówki. Do hotelu wróciliśmy o ósmej czy dziewiątej rano: ja z Izą, Simon Ammann z żoną, Norweg Bjoern Einar Romoeren, Fin Matti Hautamaeki z dziewczyną i ktoś jeszcze. I prosto poszliśmy na śniadanie, Hostessy Red Bulla szeptały, że impreza się nie udała, bo Małysz tak wcześnie zszedł na śniadanie (śmiech). A ja dopiero po śniadaniu poszedłem spać. Obudziłem się z bólem głowy.


R.B.: Dlaczego to Ty porwałeś miliony? Otylia Jędrzejczak, Robert Kubica, Robert Korzeniowski czy Justyna Kowalczyk nie wzbudzili takich emocji.

A.M.: Są trzy typy sportowców: utalentowani, ale leniwi; beztalencia z ogromnym zapałem do ciężkiej pracy i ci, którzy talent wspierają ogromną pracą. Tylko ci ostatni odnoszą sukcesy. Pozostałym wydaje się, że są świetni, a tak naprawdę są przeciętni. Kibice pokochali skoki, a mnie polubili za to, jakim byłem sportowcem, i dlatego, że nigdy nie przestałem być zwykłym facetem. Niektórym jest ciężko, bo chcą wykorzystać swoje pięc minut i zapominają przy tym, że są tylko sportowcami. Mam 34 lata, od szóstego roku życia skakałem na nartach. Dało mi to mnóstwo satysfakcji, ale i kosztowało wiele wyrzeczeń. Na Igrzyskach w Nagano w 1998 roku ważyłem 59 kg. Trzy lata później po badaniach u fizjologa profesora Żołądzia, okazało się, że o osiem za dużo. Przeszedłem na dietę białkową, jadłem mało, a i tak po kolacji zawsze biegałem, bo najwięcej tłuszczu odkłada się, kiedy człowiek kładzie się do łóżka po posiłku. Schudłem, ale przy wadze 51 kg nie dało się żyć. Starałem się więc trzymać 52-53 kg. Tyle właśnie ważyłem w 2001 roku, kiedy wybuchła małyszomania. Słynna bułka z bananem działała. (…)


R.B.: Zaraz po powrocie z Dakaru ostro wypowiedziałeś się o Apoloniuszu Tajnerze – swoim byłym trenerze, przy którym osiągnąłeś pierwsze sukcesy. SKrytykowałeś Tajnera – dziś prezesa Polskiego Związku Narciarskiego – za to, że bez twojej wiedzy wyznacza ci rolę podczas Pucharu Świata w Zakopanem.

A.M.: Poczułem się głupio, kiedy na lotnisku dopadli mnie dziennikarze i spytali, czy za parę dni wybieram się do Zakopanego na konkursy Pucharu Świata, żeby dekorować skoczków. Wkurzyłem się, bo na ten temat nie rozmawialiśmy. W ramach protestu nie pojechałem, choć bardzo chciałem. Zamierzałem być w Zakopanem prywatnie, spotkać się z kolegami, bo to przecież był pierwszy Puchar Świata na Wielkiej Krokwi beze mnie wśród zawodników. To nie był pierwszy raz, kiedy Tajner próbował postawić mnie przed faktem dokonanym, ale już sobie wszystko wyjaśniliśmy. Drzwi w związku mam otwarte, posada dyrektora ds. skoków narciarskich czeka, ale na razie nie chcę się do niczego zobowiązywać.


R.B.: Jaki masz kontakt z obecnymi skoczkami?

A.M.: Doświadczenie mam kolosalne i mogę pomóc młodym chłopakom. Ale nie dzwonią, chyba się boją albo wstydzą. Jak sam nie podejdę, to się nie odezwą. Trochę mi to doskwiera. Z trenerem kadry Łukaszem Kruczkiem dawno się nie widzieliśmy, ale czasem do siebie dzwonimy albo esemesujemy. Wie, że jeśli tylko będzie potrzebował pomocy, to nie odmówię. Na razie nie potrzebował. Lepsze kontakty mam z trenerami juniorów – Maćkiem Maciusiakiem i Robertem Mateją, z którymi byłem bardziej zżyty kiedy skakałem. Poza tym Iza jest menedżerem Olka Zniszczoła, indywidualnego i drużynowego wicemistrza świata juniorów z tego roku. Niedawno mistrzem juniorów od lat 12 w Lotos Cup został Tomek Pilch, mój siostrzeniec i chrześniak Izy.


R.B.: Tęsknisz za skocznią?

A.M.: Nie było dnia, w którym żałowałbym, że skończyłęm karierę, ale skoki wciąż są we mnie. Parę razy obejrzałem zbitkę swoich skoków i, nie powiem, łezka w oku się zakręciła.


R.B.: To może jeszcze skoczysz?

A.M.: Chciałem w tym sezonie, ale jakoś się nie złożyło. Poza tym musiałbym uszyć sobie nowy kombinezon, w stare już się nie mieszczę.

Rozmawiał Robert Błoński

Źródło: Gazeta Wyborcza

Dodaj komentarz