You are currently viewing Fenomen skoków narciarskich, czyli 5 sekund szczęścia (felieton)

Fenomen skoków narciarskich, czyli 5 sekund szczęścia (felieton)

Kranjec Robert trening.Wisla Malinka.2014.lato fot.Julia .Piatkowska - Fenomen skoków narciarskich, czyli 5 sekund szczęścia (felieton)Zastanawiam się, szukam odpowiedzi i dalej nie rozumiem. Jaki sens ma ślęczenie przed telewizorem i gapienie się, jak kilkudziesięciu wariatów na dwóch deskach rzuca się w przepaść, licząc, że przyciąganie ziemskie zadziała na nich słabiej niż na rywali. I jeszcze sportem to nazywają, medale rozdają, a publiki ile to to ma w kraju nad Wisłą! Fenomen, którego i Einstein by nie wytłumaczył. Czas wezwać psychoanalityka.

 

Trochę matematyki

Matura Jan WC.Bischofshofen.2015 lot fot.Julia .Piatkowska 300x200 - Fenomen skoków narciarskich, czyli 5 sekund szczęścia (felieton)
Jan Matura podchodzący do lądowania w Bischofshofen (fot. Julia Piątkowska)

5 sekund – tyle mniej więcej trwa lot skoczka narciarskiego na dużej skoczni. Zakładając, że zaszczyt startu przysługuje zazwyczaj sześciu Polakom, mamy 30 sekund prawdziwego skoku w pierwszej serii. W drugiej, uśredniając, ostatnimi czasy startuje trzech, kolejne 15 sekund na liczydło. Jeśli dodać do tego czas, w którym skaczą zawodnicy z najlepszej dziesiątki w obu seriach, czyli ok. 100 sekund, mamy 145 sekund rzeczywiście wartych poświęcenia. No bo w końcu co najlepsza dziesiątka Pucharu Świata, to dziesiątka, a co Polacy, to Polacy, tego przegapić nie wypada. A co z resztą, nomen omen? Niby pojęcie jakby z dziedziny królowej nauk, ale w tym miejscu czas pożegnać się z cyferkami, a królewską koronę i kalkulator wrzucić do śmietnika. Toż to wyższa szkoła jazdy.

 

Przez dziurkę od klucza

Stoch Kamil fot.Katarzyna.Sluzewska 300x200 - Fenomen skoków narciarskich, czyli 5 sekund szczęścia (felieton)
Telemark w wykonaniu Kamila Stocha (fot. Katarzyna Służewska)

Niech mi ktoś ten fenomen wytłumaczy, bo ja próbuję zrozumieć od lat co najmniej dziesięciu i dalej nie potrafię. Piątki, świątki, niedzielne obiady, sobotnie wieczory wypełnione narciarską skocznią. Najpierw jeden siada na belce, odpycha się, podnosi cztery litery, co szumnie wybiciem z progu nazywają, i leci. Leci, nic specjalnego nie robi, nawet do kibiców nie pomacha. Jeden tylko czasem język wyciągnie, co by umilić telewizyjnemu kibicowi nudne zajęcie. Jak już doleci i jednak przegra z grawitacją – ląduje. Tu emocje rosną – może wylądować z telemarkiem, ale też rozkraczyć nogi jak żaba. Sędziowie oceniają, kibice pomstują na sędziów, że niedowidzący. Wyświetla się nota, skoczek nadrabia zaległości w pozdrawianiu kibiców i ucieka. Siada następny i następny, i następny. I tak 80 razy w ciągu całego konkursu. Umrzeć z nudów można. Żeby to jeszcze wszystko tak sprawnie wyglądało. Ale nie, a to wiatr powieje, a to skoczka z belki zdejmą, co będzie tyle siedział, niech sobie wstanie, rozrusza „stare” kości. A to belkę zmienią, bo wiatr postanowił chuchnąć z innej strony. I tak mijają minimum dwie godziny. O ironio, najwierniejsi kibice jeszcze w środku nocy wstają, żeby to oglądać. Wróć, nie wstałam, zaspałam. Chyba straciłam na wierności. W zamian tworzę o skokach składne i nieskładne zdania, więc część win, mam nadzieję, odkupiłam. Ale do pokoju, w którym znajduje się sekret popularności skoków narciarskich, ciągle patrzę przez dziurkę od klucza. W dodatku bez klucza.

 

Wytłumaczyć niewytłumaczalne

Stoch triumf Zakopane.2015 fot.Julia .Piatkowska 300x200 - Fenomen skoków narciarskich, czyli 5 sekund szczęścia (felieton)
Kamil Stoch triumfujący w Zakopanem w 2015 r. (fot. Julia Piątkowska)

Na jednym ‘nie rozumiem’ moje nie rozumiem się w tym sporcie nie kończy. Przeciwnie. Bo jak wytłumaczyć fakt, że Kamil Stoch wraca na skocznię po kontuzji, 4 tygodniach pauzowania i zajmuje 4. miejsce, pokonując w cuglach wszystkich Polaków, i to w pełni zdrowych, skaczących od początku sezonu? Więcej – po kolejnych 3 tygodniach jest w stanie walczyć z najlepszymi i jeszcze wygrywać. Nonsens. Takie numery to tylko w skokach. A już olimpijska rywalizacja w tym sporcie przechodzi wszelkie granice absurdu. Nie dość, że jeden postanowił garściami kolekcjonować olimpijskie złote medale, to jeszcze inny, i to Polak, zaczął go naśladować. Polak! Wyobrażacie to sobie? Chyba musicie, bo to w końcu fakty, ale dalej brzmią jak wyreżyserowany, nieprawdopodobny spektakl. Co u licha powoduje, że wygrywa ten, a nie inny? Przecież wszyscy trenują tak samo ciężko i tak samo marzą o sukcesie. Latają też wszyscy, a najwyższy stopień podium, o który walczą w przestworzach, tylko jeden. I ani trenerzy, ani matematycy, ani psychoanalitycy do końca wyjaśnić tego nie potrafią. Może w tym tkwi właśnie istota popularności skoków wśród kibiców? W obliczu naszej szarej codzienności na horyzoncie pojawia się wyczyn, który trudno wytłumaczyć, uchwycić, zrozumieć. „W skokach jest mistyka” – słowa powtarzane jak mantra przez Włodzimierza Szaranowicza nabierają sensu. Właśnie ta magia przyciąga nas przed telewizory. Nie na 5 sekund, nie na 145, ale na minimum 7200, i to w każdy weekend. 

 

Kasia Nowak

   

Dodaj komentarz