Mieliśmy już okazję przeżywać Mistrzostwa Świata znakomite w wykonaniu polskich skoczków, były też te, w których biało-czerwoni zawodzili na całej linii. Takiej niesamowitej drogi z narciarskiego piekła, do narciarskiego nieba jak w Tyrolu, chyba jeszcze nie przeżyliśmy. Niemrawy występ biało-czerwonych w Innsbrucku wywołał spore wątpliwości w możliwości podopiecznych trenera Stefana Horngachera. W Seefeld natomiast działy się cuda.
Bez medali w Innsbrucku
Występ polskich skoczków na słynnej Bergisel (HS-130), większość kibiców, a zapewne także sami skoczkowie, będą chcieli zapomnieć. Od samego początku biało-czerwoni, którzy według dotychczasowego mniemania, dobrze dogadują się z dużą skocznią w Innsbrucku, tym razem nie potrafili znaleźć z nią wspólnego języka. Treningi jednak bywają inną bajką, więc największa mobilizacja miała nadejść podczas konkursów. Najpierw narciarska elita zmierzyła się w rywalizacji indywidualnej. W tej już po pierwsze rundzie dość brutalnie nadeszło zderzenie z realiami zmagań na dużej skoczni. Najwyżej sklasyfikowanym Polakiem na półmetku zmagań był Kamil Stoch, który skacząc 128,5 metra zajmował siódme miejsce i po wzięciu pod uwagę wszystkich przeliczników, do podium tracił sporo, bo 8,1 punktu. Jeszcze niżej plasowali się: 11. Dawid Kubacki (128,5 m) i 14. Piotr Żyła (128,5 m). Awansu do serii finałowej nie wywalczył niestety Jakub Wolny (113,0 m / 40. miejsce), dla którego, jak się później okazało, był to ostatni występ w tegorocznym czempionacie. W finale nasi reprezentanci, mimo wielkich chęci, nie zdołali znacznie poprawić swoich lokat. Najbliżej sukcesu był Stoch, który dzięki 129,5-metrowej odległości zakończył zmagania na piątej pozycji ze stratą 6,7 punktu do podium. 12. był Kubacki (125,5 metra w finale), a 19. Żyła (121 metrów w finale). Pierwszy triumf w karierze w zawodach elity i to podczas Mistrzostw Świata odniósł „złoty” Niemiec Markus Eisenbichler, srebro wywalczył jego rodak Karl Geiger, a po brązowy medal sięgnął sensacyjnie liderujący na półmetku zmagań Szwajcar Killian Peier. Wtedy wydawało się, że balonik z napisem „polskie medale na MŚ” pompowany od wielu tygodni pękł z wielkim hukiem.
W takim nastroju utwierdziła nas niestety także rywalizacja drużynowa, w której Polacy bronili tytułu mistrzowskiego zdobytego przed dwoma laty w fińskim Lahti. Biało-Czerwona ekipa w porównaniu do tej złotej ze skoczni Salpausselka (HS-130) zmieniła się w 1/4. Na Bergisel HS-130 zamiast Macieja Kota wystartował Stefan Hula, który awaryjnie zastąpił przeżywającego zdrowotne problemy i kłopoty ze słabszą dyspozycją Jakuba Wolnego. Polacy podczas zmagań nie ustrzegli się niestety błędów, które pozbawiły ich medalowej pozycji. Ostatecznie ekipa trenera Horngachera, w której składzie poza Hulą znaleźli się pewniacy – Stoch, Kubacki i Żyła, musiała pogodzić się z zajęciem czwartej lokaty. Złoto w wielkim stylu wywalczyli Niemcy, po srebro przed własną publicznością sięgnęli Austriacy, a brąz wywalczyli specjaliści od imprez rangi mistrzowskiej, Japończycy. Tym samym zakończyła się świetna passa Polaków, którzy w trzech poprzednich Mistrzostwach Świata w rywalizacji drużynowej skakali po medale.
Medalowy piątek w Seefeld
To, co nie udało się jednak na dużej skoczni, miało nadejść niebawem, podczas konkursu na normalnym obiekcie Toni-Seelos-Olympiaschanze (HS-109) w Seefeld. Optymizmem napawały już treningi, jednak nauczeni doświadczeniem, mogliśmy z nieco większym dystansem podchodzić do wyników rund poprzedzających najważniejsze momenty. Pierwsza seria konkursu indywidualnego okazała się ogromnym zimnym prysznicem, spod którego, jak się wydawało, nie uda się wydostać zarówno nam, jak i polskim zawodnikom. 18. miejsce Kamila Stocha (91,5 m), 27. Dawida Kubackiego (93,0 m), 29. Stefana Huli (88,0 m) – takie rezultaty już na półmetku rywalizacji zdawały się grzebać szanse na polski medal. Nie sposób nie wspomnieć niesamowicie loteryjnych warunków wietrznych, które wielu zawodnikom z pucharowej czołówki uniemożliwiły na oddanie dobrych skoków. W finale, to co los, a właściwie kapryśna aura zabrała, postanowiła oddać. Kubacki atakując z trzeciej dziesiątki poszybował 104,5 metra, co wydawało się skokiem solidnym, jednak na nieznaczny awans. Chwilę później Stoch uzyskał 101,5 metra i sam kręcąc głową, spodziewał się znacznie gorszego występu niż w Innsbrucku. Rzeczywistość przerosła jednak nasze oczekiwania, a skoczków, jak i polski sztab szkoleniowy zszokowała. Polacy wyprzedzali kolejnych rywali, którzy nie potrafili nawet zbliżyć się do rezultatu naszych reprezentantów. Okazało się, że niemożliwe, stało się faktem – 28-letni Kubacki w nieprawdopodobny sposób awansował z 27. na 1. miejsce i zdobył tytuł mistrza świata, 31-letni Stoch zawędrował w górę tabeli tuż za nim, kończąc rywalizację ze srebrem. Tym samym biało-czerwoni wywalczyli kolejno 15. i 16. medal dla biało-czerwonych barw w historii polskich startów w Mistrzostwach Świata. Po raz pierwszy nasi reprezentanci wywalczyli jednocześnie dublet w imprezie tej rangi, sięgając po tytuły mistrza i wicemistrza świata. Taki wyczyn trudno będzie przebić… chociaż wciąż czekamy na w pełni polskie podium. Nadal jest zatem co zdobywać, a jak wszyscy wiemy, istotą rozwoju jest wyznaczanie sobie kolejnych celów.
Historyczny występ polskich skoczkiń
Mistrzostwa Świata w Seefeld były historyczne nie tylko ze względu na występ mężczyzn. Nową kartę w historii polskich skoków narciarskich kobiet napisały w austriackim Tyrolu nasze juniorki. Kamila Karpiel i Kinga Rajda były pierwszymi reprezentantkami naszego kraju, które zanotowały start w „seniorskich” MŚ. Jeszcze kilka lat temu, takie wydarzenie mogło się wydawać zupełną abstrakcją, a tymczasem 17- i 18-latka wzięły udział w najważniejszej imprezie dwulecia, co więcej, zaprezentowały się w Seefeld naprawdę przyzwoicie. Najpierw obie dość pewnie przebrnęły kwalifikacje. Później na pozycję liderki biało-czerwonej ekipy wysunęła się młodsza, Kamila Karpiel, która zdobywając uznanie kibiców awansowała do drugiej serii konkursu, aby ostatecznie zostać 23. zawodniczką Mistrzostw Świata. Jak zapewniały polskie zawodniczki, taki start doda im pewności siebie i jest dopiero początkiem drogi w rywalizacji elity. Dodajmy, że po złoto, zgodnie z oczekiwaniami sięgnęła faworytka, Norweżka Maren Lundby, którą bardzo ambitnie atakowała Niemka Katharina Althaus, do której powędrowało srebro. Brąz wywalczyła ikona żeńskich skoków narciarskich, doświadczona Daniela Iraschko-Stolz.
Biało-Czerwony Mix Team
Ostatnim akcentem światowego czempionatu na skoczni im. Toniego Seelosa był konkurs drużyn mieszanych. Ten, od samego początku obecności w historii MŚ pozostawał dla Polaków sferą marzeń. Brak udziału Polek w zmaganiach automatycznie wykluczał z rywalizacji także skoczków. Tym razem nadszedł czas na historyczny debiut, który pod względem emocji – także nie zawiódł. Dla osób, którzy skazywali polską drużynę z debiutującymi zawodniczkami, na pożarcie, ogromnym zaskoczeniem musiała być pierwsza seria konkursowa, po której Kinga Rajda, Dawid Kubacki, Kamila Karpiel i Kamil Stoch w gronie trzynastu ekip znajdowali się na medalowej trzeciej pozycji. Finalnie biało-czerwoni nie zdołali utrzymać znakomitej pozycji, która jak później przyznawali eksperci, była lokatą nieco „ponad stan faktyczny”. Szóste miejsce w debiucie polskiego miksta było jednak kapitalnym debiutem i sygnałem w kierunki polskich działaczy, że w żeńską odsłonę skoków narciarskich należy solidnie zainwestować, bo w przyszłości może przynosić nawet medalowe owoce. Podsumowując dodajmy, że po złoto w konkursie drużyn mieszanych sięgnęli kapitalnie spisujący się Niemcy, srebrem własną publiczność uszczęśliwili Austriacy, a brąz na otarcie łez po słabym indywidualnym starcie stał się pocieszeniem dla Norwegów, a dopełnieniem sukcesu dla Norweżek, w szczególności dla mistrzyni świata Maren Lundby
Jak dorastają mistrzowie?
Coroczne turnieje LOTOS Cup organizowane są od roku 2005. Na polskich skoczniach i trasach biegowych w każdej edycji bierze udział około 200 młodych zawodników i zawodniczek z kilkunastu polskich klubów oraz z zagranicy. Podstawowym założeniem Programu było uruchomienie systemu aktywnego wsparcia młodzieży trenującej w klubach prowadzących młodzieżowe sekcje skoków narciarskich i kombinacji norweskiej. Przekazując klubom profesjonalny sprzęt sportowy, program dał możliwość pełnego szkolenia najmłodszych grup wiekowych. Po zakończeniu cyklu zawodów LOTOS Cup rokrocznie fundowane są stypendia nagrody dla najlepszych młodych skoczków, kombinatorów norweskich, a od trzech lat także dwunastomiesięczne stypendia trenerskie. Dzięki wszystkim tym działaniom kluby uzyskały motywację do poszerzania swoich grup szkoleniowych, mogą się rozwijać i koncentrować przede wszystkim na aspekcie trenerskim oraz organizacyjnym.
Julia Piątkowska i Bartosz Leja
Źródło: informacja własna/ Biuro Prasowe Grupy LOTOS