You are currently viewing „Dziadek w czerwonej czapeczce” – o Stanisławie Marusarzu w 107. rocznicę urodzin
Bronisław Czech i Stanisław Marusarz podczas treningu w Tatrach

„Dziadek w czerwonej czapeczce” – o Stanisławie Marusarzu w 107. rocznicę urodzin

Stanisław Marusarz to bez cienia wątpliwości jeden z najwybitniejszych polskich skoczków narciarskich w historii. Jego największe sukcesy przypadły na lata międzywojnia, a także tuż po II wojnie światowej. Odważne loty popularnego „Dziadka” pamiętają więc jedynie najstarsi górale. 18 czerwca przypada jednak 107. rocznica urodzin patrona zakopiańskiej Wielkiej Krokwi. My pamiętamy i przypominamy losy wielkiego narciarza i polskiego bohatera.

 

CZĘŚĆ I
Premierowy skok i pierwsze metry

StanislawMarusarz fot.IlustrowanyKurierCodzienny 200x300 - „Dziadek w czerwonej czapeczce” - o Stanisławie Marusarzu w 107. rocznicę urodzin
Stanisław Marusarz (fot. Ilustrowany Kurier Codzienny)

U stóp potężnych tatrzańskich wierchów, na niewielkim, urwistym brzeżku, zwanym po góralsku Pęksowym Brzyzkiem, znajdują się groby wielu ludzi zasłużonych dla polskiej kultury, sztuki, nauki czy sportu. Tu, pomiędzy wysokimi smrekami, spoczęli m.in. Tytus Chałubiński, Kornel Makuszyński, Władysław Orkan, Stanisław Witkiewicz, Kazimierz Przerwa-Tetmajer, Władysław Hasior, a także wiele mniej znanych, choć równie mocno zakorzenionych w historii Polski osób. Mimo, że zakopiańska nekropolia zajmuje maleńki obszar, to prawie na każdym kroku można spotkać tam nazwiska patronów ulic, bohaterów szkolnych podręczników oraz autorów wiekopomnych dzieł. Gdyby dało się jakoś zmierzyć sławę tych ludzi to Pęksów Brzyzek z pewnością dorównałaby nawet kilka razy większym Powązkom.

29 października 1993 roku, podczas pogrzebu znanego historyka, byłego dowódcy tatrzańskich kurierów, profesora Wacława Felczaka tłum żałobników wypełnił całą niewielką przestrzeń tej zabytkowej nekropolii. Ludzie ściśnięci pomiędzy starymi, pamiętającymi jeszcze początki poprzedniego stulecia, smrekami, z uwagą wysłuchiwali kolejnych słów na temat zmarłego. Jednym z przemawiających nad świeżą mogiłą był słynny narciarz i kurier Stanisław Marusarz: – Idę sobie na słowacką stronę, zima, wiater duje, plecak pełen jakisik papierów. Jestem strasznie zmęczony. Cieszę się, że niedługo dojdę do szałasu, skrzeszę watrę i przenocuję. Dochodzę, wystawiam pomalućku głowę z lasa i widzę, że do szałasu idą ślady nart. Źle! – tak wśród tłumu profesorów, polityków (na pogrzebie był m.in. późniejszy premier Węgier, Victor Orban) i innych znanych osobistości, Marusarz, dumny góral, słowami malował ciężką kurierską pracę.

W tym samym czasie październikowe słońce rzucało coraz krótsze złociste promienie na reglowe wzgórza okalające podnóża skalistych Tatr. Patrząc z dołu, ognista kula sprawiała wrażenie jakby wznosiła się tuż nad rozbiegiem słynnej zakopiańskiej skoczni – Wielkiej Krokwi. Ukochanego dla Marusarza i wielu innych Podhalan miejsca. Obiekt ten przed laty trzy razy gościł uczestników Mistrzostw Świata w narciarstwie klasycznym: w 1929 roku zaledwie 16-letni Staszek był jednym z widzów, podziwiających skoki najlepszych, 10 lat później startował przed „swoją” publicznością w roli jednego z faworytów, a w 1961 roku pełnił obowiązki kierownika skoczni. Pomiędzy tymi datami, niczym punktami pomiarowymi na trasie biegu , rozgrywa się cała zawodnicza kariera Stanisława Marusarza, jednego z najwybitniejszych narciarzy w dziejach Polski.

Start do tego „biegu” nastąpił 18 czerwca 1913 roku. W domu Jana oraz Heleny Marusarzów, nie zdążyły jeszcze dobrze wyschnąć pieluchy po pierworodnym Jaśku, kiedy rok później na świat przyszedł ich drugi syn, Staszek. Nie brakowało wśród jego przodków znanych osób z historii Zakopanego. Stryj, Jędrzej Marusarz-Jarząbek, na początku XX wieku współtworzył zręby Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Ceniono go nie tylko za umiejętności fachowe, lecz i za cechy charakteru: solidność, dokładność, spokój i opanowanie, a także za poczucie humoru – napisała o nim, Zofia Stecka w „Historii przewodnictwa tatrzańskiego”. Po matce Marusarz spokrewniony był zaś z rodziną Tatarów. Dziadek i stryjeczny pradziadek, obaj noszący imię Szymon, słynęli swego czasu jako wybitni przewodnicy. Temu drugiemu Kazimierz Przerwa-Tetmajer poświęcił nawet swój wiersz pt. „Ostatni”. Inny krewniak, Tatar „Myśliwiec”, brat Staszkowego prapradziadka, przeszedł zaś do legendy jako dezerter z cesarskiego wojska, który przez prawie 50 lat ukrywał się w tatrzańskich grotach. – Hej, nad Tatara Myśliwca, polowaca nie było wienksego w całych Tatrach. Beł naucony zyć we wiyrchak, zyc ślebodno. Kiej wrócił do chałpy to zaraz pomarł – mawiał o nim, znany podhalański gawędziarz Jan Krzeptowski „Sabała”. To umiłowanie „ślebody” odziedziczył również Staszek.

Ujście dla młodzieńczych fantazji znalazł na szczęście nie w polowaniu, ale w narciarstwie. Już jako kilkuletni chłopak często powtarzał: – Kiebyk zbójowoł i zbijoł dutki to byk se kupił prawdziwe narty. Po raz pierwszy w zawodach wystartował podczas dziecięcego biegu organizowanego przez zakopiańskiego „Sokoła”, na deskach zrobionych z bukowych sztachet, trzymanych w ojcowej szopie. Mimo niezdarności tego sprzętu Staszek nie dał szans konkurentom. – Gdy po kilkudziesięciu metrach wyszedłem na czoło kotłującej się grupy, poczułem się jak zając w czasie nagonki. Niektórzy koledzy z publiczności, nawoływali mnie nawet po nazwisku, co szczególnie napawało mnie dumą – wspominał potem w książce „Na skoczniach Polski i świata”. Zwycięstwo, zresztą nad swoim starszym bratem, odniósł dzięki brawurowej jeździe na zjazdach.

Jednak to nie biegi, ale skoki narciarskie miały w przyszłości zostać jego domeną. Halina Zdebska artykuł poświęcony Marusarzowi zatytułowała „650 km w powietrzu”. Jednak pierwsze metry z tej puli zdobywane były powoli i mozolnie. Trzynastoletni Staszek swój premierowy skok oddał na starej skoczni w tatrzańskiej Dolinie Jaworzynki. – Przed oczami stanęły mi chyba wszystkie kaleki jakie widziałem w życiu – wspominał później myśli jakie przebiegały mu na rozbiegu – Strach zabił całą emocję skoku. Nad zeskokiem nerwowo szarpnąłem ciałem. Efekt był taki, że wylądowałem na głowę. Mimo nieprawidłowego lądowania, doznałem uczucia ulgi. Upadkiem zakończyła się także pierwsza próba Marusarza na jednej z największych naturalnych skoczni świata, czyli Wielkiej Krokwi. Jednak uparty góral nie dał za wygraną i postanowił dalej trenować narciarstwo, po to aby wkrótce dorównać najlepszym.

Sukcesy przyszły dość szybko. Po pierwszych dobrych wynikach w kraju, Henryk Szatkowski zwiastował na łamach „Przeglądu Sportowego” 15-latkowi, że w nowym sezonie „będzie miał coś do powiedzenia”. I tak też się stało. Zimą 1928 roku Marusarz zaczął przeskakiwać rówieśników, a nawet dorównywać starszym zawodnikom. Wkrótce pojechał więc na pierwsze w swej karierze zagraniczne zawody do Starego Smokowca, gdzie pobił rekord tamtejszej skoczni.

Ze względu na młody wiek nie był jednak brany pod uwagę przy ustalaniu kadry na narciarskie Mistrzostwa Świata w Zakopanem w 1929 roku. Uparty góral sprawę rozwiązał po swojemu. W dniu konkursu wziął narty, pobiegł na rozbieg Wielkiej Krokwi, po czym wcisnął się między zawodników i na oczach zdumionej publiczności skoczył około 50 metrów. Oklaskiwany przez kibiców młokos wrócił na widownię, skąd oglądał dalszy przebieg konkursu. Z tego miejsca mógł zobaczyć, że zwycięzca całych zawodów, Sigmund Ruud poleciał zaledwie 7 metrów dalej od niego.

 

CZĘŚĆ II
Medale, sukcesy i rekordy

StanislawMarusarz MSZakopane1939 fot.NacGovPL 200x300 - „Dziadek w czerwonej czapeczce” - o Stanisławie Marusarzu w 107. rocznicę urodzin
Stanisław Marusarz podczas MŚ w Zakopanem w 1939 r. (fot. nac.gov.pl)

Pierwszą poważną imprezą Marusarza były Zimowe Igrzyska Olimpijskie odbywające się w Lake Placid trzy lata po zakopiańskich mistrzostwach. Z tej imprezy przywiózł 27. miejsca w biegu narciarskim na 18 km oraz w kombinacji norweskiej, 17. lokatę w skokach, a także… rekord. Do wypoczywających po zawodach w nowojorskim hotelu polskich olimpijczyków przyszedł amerykański dziennikarz i zaproponował im bieg na liczący 450 metrów, najwyższy wówczas wieżowiec świata – Empire State Building. Wyzwanie to przyjęli Marusarz, wspomniany już Czech i Zdzisław Motyka. Narciarze pokonali 1860 stopni prowadzących na 102 piętro budynku w rewelacyjnym czasie 19 minut i 2 sekund, co stało się nowym rekordem obiektu. – Zdjęcia z tego wydarzenia można tam oglądać jeszcze dzisiaj. W holu znajduje się tablica, a na niej te trzy nazwiska – wspominała w latach 80. siostra Czecha, Stanisława Walczakowa. – Tacy byli narciarze tamtych lat… pełni fantazji – dodaje Wojciech Szatkowski autor wspomnień o Marusarzu.

Kolejnym sukcesem Marusarza na międzynarodowej arenie okazały się być zawody na Mistrzostwach Świata w Szczyrbskim Jeziorze, leżącym wówczas w Czechosłowacji. Młodemu zakopiańczykowi niewiele zabrakło do upragnionego medalu w skokach narciarskich. – Mimo orzeczenia kolegium sędziowskiego, bardzo nieprzychylnie nastawionego do naszych narciarzy, mieliśmy w tym konkursie dwóch najlepszych skoczków, zdobyliśmy najwięcej oklasków i gratulacji – napisał „Przegląd Sportowy” w swej relacji z zawodów. Marusarz podczas tych zawodów złamał przypadkowo nartę, którą pomógł mu skleić jeden z jego rywali, brat Sigmunda, zwycięzcy na mistrzostwach w Zakopanem 6 lat wcześniej, Birger Ruud. Tak narodziła się długoletnia przyjaźń dwóch skoczków. Na naprawionym sprzęcie Marusarz osiągnął w obu skokach łączną odległość 116 metrów, co dało mu 4. miejsce, ze stratą zaledwie 4 punktów do brązowego medalu.

Pozycja ta pokazywała, że Marusarz na stałe wszedł do czołówki skoczków. Dowodem tego był konkurs o międzynarodowe mistrzostwo Jugosławii, który odbył się trzy tygodnie później na słynnej skoczni w Planicy. Polski skoczek wygrał zawody po fenomenalnym locie na odległość 87,5 metra. Norweg Reidar Andersen postanowił jednak pobić, już poza konkursem, rekord świata w długości skoku. Wyzwanie to przyjął także Marusarz. W pięknym stylu osiągnął on 95 metrów. – Napięcie mięśni brzucha przy lądowaniu było tak wielkie, że puściły guziki od spodni – wspominał potem. Po chwili spiker ogłosił, że jest to najdłuższy ustany skok świata! Mimo to jego konkurent nie dał za wygraną, jeszcze raz wdrapał się na skocznię i poprawił rekord Polaka o dwa metry, zrzucając go z tronu rekordzisty świata. Zmęczony po konkursie, w którym Andersen nie uczestniczył, Marusarz zrezygnował z kolejnych prób. Choć jego wynik jako rekord świata był krótkotrwały, dostał od organizatorów puchar upamiętniający to wydarzenie.

Bardzo dobrze zakopiańczyk spisał się też rok później na igrzyskach w Garmisch-Partenkirchen, gdzie pomimo zapalenia oskrzeli zajął doskonałe 5. miejsce w skokach i 7. w kombinacji norweskiej. Były to najwyższe indywidualne lokaty Polaków w dotychczasowej historii Zimowych Igrzysk Olimpijskich.

Prawdziwy sukces przyszedł jednak dopiero w 1938 roku podczas narciarskich Mistrzostw Świata organizowanych przez fińskie Lahti. Marusarz stanął wtedy do konkursu skoków. Jego głównym przeciwnikami zdawali się być Norwegowie: Asbjoern Ruud (brat wspomnianych Sigmunda i Birgera), Reinar Andersen oraz Hilmar Myhra. Polak niezrażony tak silną konkurencją skakał jednak doskonale. W pierwszej próbie oddał najdłuższy w całej stawce skok, na odległość 66 metrów. Pozostali faworyci skakali o kilka metrów bliżej od zakopiańskiego asa. Przed drugą kolejką zewsząd dobiegały go okrzyki przychylnie nastawionej publiczności: – Marusar, Marusar, Puola! Słyszał to jeszcze gdy stanął na górze skoczni, jednak już ruszając w dół rozbiegu w uszach miał tylko pohukujący wiatr. – Na progu odbiłem się lekko, pracując rękami do punktu kulminacyjnego – wspominał potem. Publiczność w nerwowym podnieceniu patrzyła to na sylwetkę skoczka, to na znikające za jego plecami kolejne tabliczki z odległościami. Kiedy wreszcie Marusarz dociągnął prawie do 70 metra, elegancko wykończył skok ostrą kristianią. Po chwili Polaka otoczyli kibice, szczęśliwi że w końcu ktoś zdołał pokonać Norwegów. Gdy brali go na ręce zdołał jeszcze dostrzec jak dwaj sędziowie dyskutują na temat odległości jaką powinni mu zaliczyć. Fin dawał 67,5 metrów, zaś Norweg upierał się, że było to 0,5 m mniej. Niezależnie od wyniku tego sporu Marusarz i tak czuł się już jednak zwycięzcą, bowiem w obu skokach pobił rekordy skoczni, osiągając w sumie wynik o kilka metrów lepszy niż najgroźniejsi rywale.

Tym większe zaskoczenie, także wśród publiczności, wywołała decyzja jury. Złoty medal zdobył Asbjoern Ruud, wyprzedzając o 0,2 punktu Marusarza. Jednak to właśnie polski wicemistrz świata otrzymał największe brawa podczas ceremonii wręczania nagród i z Lahti mógł wyjeżdżać jako „moralny mistrz” jak określiła go prasa. Francuski dziennik „Paris Soir” napisał wprost: „Polak Marusarz najlepszym skoczkiem świata”. Polski „Król nart” zyskał niezwykłą popularność także wśród kibiców. W Polsce wygrał plebiscyt na najlepszego sportowca 1938 roku, a każde dziecko chciało mieć charakterystyczną, czerwoną czapeczkę, zwaną „marusarką”, w której skakał.

Po latach gdy dziennikarz „Dziennika Polskiego” Zbigniew Ringer, rozmawiał o tym konkursie z pewnym Finem ten mu powiedział: – Dla nas autentycznym zwycięzcą zawodów był Marusarz. Ale nie mógł wygrać formalnie, bo zawody sędziowało dwóch Norwegów, którzy faworyzowali Ruuda. Nic więc dziwnego, że Finowie jeszcze długi czas po wojnie pytani o nazwisko najsłynniejszego Polaka, bez wahania twierdzili: – Marusar!

Rok później MŚ, organizowało Zakopane i Marusarz szykowany był przez kibiców jako faworyt do medalu. Tym razem jednak nie udało mu się spełnić oczekiwań. Po słabym pierwszym skoku zajął, mimo wszystko, niezłe 5. miejsce, lecz został przyćmiony przez swego brata stryjecznego Andrzeja, który był 4. w kombinacji norweskiej.

 

CZĘŚĆ III
Kurier tatrzański

StanislawMarusarz grob.peksowy.brzyzek fot.JadwigaCCBYSA30 225x300 - „Dziadek w czerwonej czapeczce” - o Stanisławie Marusarzu w 107. rocznicę urodzin
Grób Stanisława Marusarza i Ireny Marusarz (fot. Jadwiga / CC BY-SA 3.0)

Bogata kariera, na rok przed kolejnymi igrzyskami olimpijskimi, została przerwana przez II wojnę światową. Jeszcze na dzień przed jej wybuchem, Marusarz bawił się na imieninach kolegi klubowego Rajmunda Kulika. Inny uczestnik tej imprezy Stanisław Kula, wspominał jednak że „Staszek wyszedł z niej jako pierwszy. Był bardzo małomówny„. Wkrótce po rozpoczęciu okupacji przez hitlerowców, wstąpił w szeregi kurierów tatrzańskich, kursujących pomiędzy Warszawą a Budapesztem. Przygód z tamtego okresu wystarczyłoby na spisanie wielkiego tomu opowiadań. Na kuriera czyhał bowiem nie tylko okupant, ale też normalne niebezpieczeństwa gór. Czy słońce, czy deszcz, czy śnieg, czy grad, wiosna, lato, jesień, zima – on musiał iść. Nieraz zdarzało mu się wspinać wśród groźnego pomruku spadających lawin albo lawirując po mlecznobiałym kokonie mgły, między schodzącymi z nieba pomarańczowymi pióropuszami błyskawic. Pełniąc tę służbę, zginęła jego siostra, również narciarka, Helena.

Samego Marusarza również dwa razy złapało gestapo. Raz wyrwał się z ich rąk uderzając strażnika materacem z pryczy, drugi raz wykorzystując swe sportowe zdolności wyskoczył z więzienia na ulicy Montelupich w Krakowie. Własne wspomnienia okupacyjne opisał w książce „Skok, który uratował mi życie”. Może przez ten tytuł do dziś żyją w Zakopanem ludzie, skłonni twierdzić że Marusarz wyskoczył z kolejki jadącej na Kasprowy Wierch, myląc go z innym kurierem – Józefem Uznańskim.

Nawet w czasie wojny wicemistrz świata z Lahti miał kontakt ze sportem. Od 1943 roku pracował jako trener narciarzy na Węgrzech. Gdy po wyzwoleniu wrócił do Polski miał 32 lata i jeszcze kilka lat kariery przed sobą. Do pracy wziął się w dwójnasób. Władze sportowe w zupełności oparły na nim narciarstwo polskie. Marusarz jednak nie tylko startował, ale też konstruował skocznie, m.in. na Orlinku w Karpaczu, odbudowując chwałę polskiego sportu w podwójnej roli. To z tego okresu pochodzi jego słynny pseudonim „Dziadek”. – Podczas zawodów w Bańskiej Bystrzycy, Marusarz przyniósł kolegom świeży chleb. Nie zauważył jednak Jana Gąsienicy – Ciaptaka, który rzekł z wyrzutem: „A o mnie Dziadku, zabacyliście”? – przytacza Tadeusz Jankowski w swej książce „A tarcze znikały w mroku…”.                                      

Trzykrotnie jeszcze Marusarz pojechał na olimpijskie zmagania. W 1948 i 1952 roku, zajął 27. miejsce. Cztery lata później, mając już 43 lata, został wyznaczony do otwarcia konkursu olimpijskiego. Miał o to żal do trenera Mieczysława Kozdrunia, chciał bowiem wystartować w normalnej rywalizacji. – Nie pasowałem mu do koncepcji, byłem za stary i zawyżałem średnią wieku, choć gorzej od tych którzy zostali wyznaczeni bym nie skakał – twierdził. Bogatą karierę zakończył rok później, po 4. miejscu na mistrzostwach Polski, choć jeszcze nieraz zdarzało mu się przypinać deski np. w 1966 r., podczas jednego z konkursów Turnieju Czterech Skoczni w Ga-Pa, gdzie otworzył zawody. Ostatni skok oddał w 1979 roku, oczywiście na „swojej” Krokwi. Na nakręconym filmie można zobaczyć jak temu wielkiemu sportowcowi lśnią oczy, gdy spogląda w kierunku ukochanej skoczni.

Tak zakończył swój prawie 700 kilometrowy lot po skoczniach całego świata. Dziewięć lat później władze Zakopanego, postanowiły nadać jego ukochanej skoczni Wielkiej Krokwi imię Stanisława Marusarza. Wnioski o takie uhonorowanie polskiego „Króla nart” wpłynęły od kilkudziesięciu organizacji z całej Polski. Nikt nie miał wątpliwości, że „Dziadek” jest najodpowiedniejszym patronem. Skocznia ta była dotąd nazwana imieniem jej architekta Karola Stryjeńskiego, więc oficjalnie wciąż ma dwóch patronów, na całym świecie jednak znana jest bardziej jako najpiękniejszy pomnik wicemistrza olimpijskiego z Lahti.

Pod koniec października 1993 roku w Zakopanem panowała słynna polska, złota jesień. Północne stoki Tatr, tonęły jeszcze w skośnych, ciepłych promieniach słońca, a na ulicach leżało mnóstwo opadłych liści. Wkrótce jednak miał spaść pierwszy w tym sezonie śnieg. Narciarze w nadziei oczekiwali już momentu kiedy będą mogli wyjść na rozbieg skoczni i oddać pierwsze w tym sezonie „prawdziwe” skoki. Wśród nich wyróżniał się wtedy zwłaszcza szesnastolatek z Poronina, Wojciech Skupień, zdobywca 4. i 5. miejsca podczas Mistrzostw Świata Juniorów. Jak wielu przed nim obwołany został przez kibiców „następcą Marusarza”. Od ponad półwiecza był to tytuł przynależny niemal każdemu najzdolniejszemu zawodnikowi z kolejnej generacji. Niewielu jednak udawało udźwignąć jego ciężar. Z zawodników z Podhala, pojedyncze sukcesy osiągnęli jeszcze tylko Wojciech Fortuna, Stanisław Gąsienica-Daniel oraz Stanisław Bobak. Żaden nie zdołał jednak przebić sławy, otaczającej „Dziadka”…

Ale żeby przeżyć, muszę przenocować w szałasie. Więc odpinam narty, wyjmuję zza pasa pistolet, kopię we drzwi, wskakuję do środka i krzyczę: hände hoch! A tam spał Wacek Felczak, który szedł z Budapesztu do Zakopanego – Marusarz kontynuował swoją opowieść o kurierskich czasach podczas pogrzebu przyjaciela. Nagle skulił się i już na klęcząco dodał: – Przepraszam Cię Wacek… Po czym upadł obok świeżo przygotowanej mogiły. Do reanimacji rzuciło się dwóch obecnych na pogrzebie lekarzy. Niestety nie udało się im uratować legendarnego skoczka. Słońce znad Wielkiej Krokwi, powoli zaczęło gasnąć, znikając za potężnymi szczytami Tatr i w tym samym czasie zgasło też życie Stanisława Marusarza, wspaniałego syna podhalańskiej ziemi, który chciał ostatni raz pożegnać swego dowódcę. – Nie wyobrażałem sobie, że kiedykolwiek śmierć wyjdzie mu na spotkanie. Dla mnie „Dziadek” był nieśmiertelny – twierdzi znany alpejczyk, Andrzej „Ałuś” Bachleda-Curuś.

Pogrzeb jednego z najwybitniejszych polskich narciarzy w historii, kilka dni później zgromadził niewyobrażalną liczbę rodziny, przyjaciół, znajomych i nieznajomych fanów Marusarza, który swój imponujący bieg życiowy, kończył przy dźwiękach marsza żałobnego, odgrywanego przez kapelę góralską. W kilka miesięcy później żona Irena wystawiła mu piękny, drewniany grobowiec w podhalańskim stylu. Najwspanialszy pomnik Marusarza, wznosi się jednak tak naprawdę kilka kilometrów dalej, tam gdzie znajduje się rozbieg jednej z najpiękniejszych skoczni świata. Tak jak powiedział sam „Dziadek” w jednej z audycji na swój temat: – Co po mnie ostanie? Narty i skakanie… 

 

Wojciech Bajak

 

Dodaj komentarz