You are currently viewing Serce czy rozum? A jednak Małysz? (felieton)

Serce czy rozum? A jednak Małysz? (felieton)

malysz adam b.leja - Serce czy rozum? A jednak Małysz? (felieton)Są takie pytania, od których czerep doskwiera bardziej niż w czasie największej migreny. Pytania, na które nie ma właściwej odpowiedzi, a próba jej udzielenia to swoista droga przez mękę. Przez taką „mękę” przebrnął nasz Naczelny, tworząc matematyczny wzór, zgodnie z którym subiektywnym the Best of the Best został Matti Nykaenen.

 

Z racji, że kolega Bartosz zachęcał do dyskusji, a ja dyskusją jestem, jak zwykle, żywo zainteresowana, to wepchnę i swoje pióro między drzwi.

Rozum! Rozum, to kto jest najlepszym skoczkiem w historii?

Nykaenen, tyle razy Ci to powtarzałem, Serce Ty moje.

Ale Rozum, co Ty opowiadasz?! A o Małyszu zapomniałeś?!

Serce, Małysz jest drugi.

Włącz serce, Rozum! Sam jesteś drugi, Małysz jest pierwszym najlepszym Skoczkiem-Człowiekiem. I nie mów do mnie Serce.

 

Obrażone Serce zamknęło się w sobie, mrucząc pod nosem, że Rozum zmysły postradał, kompletnie zwariował i do tego jeszcze serca nie ma. Żeby ponad naszego Małysza stawiać tego Fina, co to klasy nie miał za grosz, a wybryków za to co niemiara?! Toż to się nie godzi… Istny skandal w biały dzień.

Ammann miał cztery olimpijskie złota, w jego ślady poszedł Stoch i zdobył już dwa, i to na jednych igrzyskach, powtarzając wyczyn latającego Fina i latającego Szwajcara. Małysz olimpijskie krążki ma cztery, ale żadnego złotego. Zdobył za to cztery Kryształowe Kule, w tym trzy z rzędu, dystansując tym samym i Nykaenena, i Goldbergera, i Ahonena, który towarzyszy mu na olimpijskim "bezzłocie".

Dziś czasy mamy jednak inne. Gdyby nie tegoroczna seria Freunda, mogłabym z czystym sumieniem napisać, że okres panowania tytanów, którzy wygrywali z przewagą, o jakiej świat nie śnił, dobiegł końca. Właściwie i tak mogę tak napisać, bo czymże są skromne punkciki Freunda na dużych skoczniach przy kilkudziesięciopunktowych nokautach Małysza? Przepisy wyrównały czołówkę. Nawet Schlierenzauer, któremu wieszczono, że będzie tym, który strąci z piedestału latającego Fina, jakby przygasł. Bez olimpijskiego złota i kolejnych Kryształowych Kul, o pierwszej pozycji w rankingu „Orłów Wszech Czasów” może zapomnieć.    

Cieniem dominacji są oczka przewagi Freunda czy Prevca w obliczu czasów, w których był Małysz i długo, długo nic. To "Orzeł z Wisły" jako pierwszy przełamał granicę tysiąca punktów w Turnieju Czterech Skoczni, i to jeszcze w poprzedniej epoce, kiedy turniejowe obiekty były miniaturami tych obecnych. To Małysz, mimo obniżanych belek czy niesprzyjających warunków, lądował tam, gdzie inni sięgali tylko wzrokiem. I choć forma Stocha i Ammanna, przygotowana idealnie na imprezę czterolecia, budzi niebywały podziw, to jednak wielka dominacja Małysza, a później równie wielki powrót to zjawisko tyle niepowtarzalne, co unikatowe.

Jak umniejszać wartość Polaka, kiedy to on dzielił i rządził skokami narciarskimi przez 3 sezony, co nie udało się nikomu ani przed nim, ani po nim? Kiedy to Małysz wrócił na szczyt po latach chudszych i mniej obfitych, osiągając na igrzyskach wynik lepszy niż 8 lat wcześniej. Jest gorszy od Nykaenena? Bo co, bo nie wygrał olimpijskiego konkursu, który pojawia się w kalendarzu raz na cztery lata? Bo zawsze wyskakiwał, niczym Filip z konopi, szwajcarski Harry Potter, zaczarowując olimpijskie obiekty?

Abstrahując od medalowych tabelek i pucharowych cyferek, które w tym przypadku, choć nad wyraz istotne, sprawy nie rozwiązują, trzeba skupić się na tym, co być może na co dzień nam umyka, a jednak jest nie mniej ważne niż wyczyny na sportowych arenach. Małysz stał się symbolem pewnej epoki, zawładnął umysłami w sposób, którego nigdy byśmy się nie spodziewali. Ze sportu, o którym mało kto słyszał, uczynił cotygodniową rozrywkę milionów Polaków. Pokazał, że talentem, popartym ciężką pracą, można osiągnąć bardzo wiele, zyskać szacunek rywali i uwielbienie kibiców. Choć Małysz ze skoczni zszedł cztery lata temu, skoki żyją do dziś. A wraz z nimi kibice. Najlepsi i znani na całym świecie.       

Wydaje się, że spór serca z rozumem i w tym przypadku jest nierozwiązywalny. Czy Małysz, bez olimpijskiego złota, bez medalu mistrzostw świata w lotach, a za to z trzyletnią dominacją, ogromną widownią, szacunkiem rywali i skokami poza granice wyobraźni, wygrał mniej niż Nykaenen, którego kręte ścieżki życia zaprowadziły w pewnym momencie ślepy zaułek? Jeszcze w trakcie igrzysk olimpijskich w Vancouver, kiedy było już pewne, że złota olimpijskiego w swojej karierze Orzeł z Wisły nie zdobędzie, Rafał Stec w jednym z felietonów na swoim blogu odpowiedział na pytanie, które właściwie zadajemy sobie do dziś. „Czy Ammann wygrał więcej niż Małysz?”. Parafrazując, należy spytać, czy Nykaenen wygrał więcej niż Małysz? I odpowiedzieć: sportowo może i tak, życiowo z pewnością nie. O Nykaenenie w aspekcie pozasportowym mówi się nie najlepiej, o Małyszu wyłącznie w samych superlatywach. A przecież o klasie sportowca nie decydują tylko wyniki, ale i to, czy mimo sukcesów pozostał człowiekiem. Małysz pozostał. Do tego Człowiekiem przez duże C. Tyle rzecze Serce.

 

Kasia Nowak

 

Dodaj komentarz