You are currently viewing Adam Małysz: „Swego czasu byłem najlepszym skoczkiem. Teraz jest nim Kamil Stoch”
Adam Małysz i Kamil Stoch (fot. Julia Piątkowska)

Adam Małysz: „Swego czasu byłem najlepszym skoczkiem. Teraz jest nim Kamil Stoch”

Czas pozimowej przerwy polskich skoczków, tradycyjnie nie trwał długo. Już ruszyły przygotowania do sezonu olimpijskiego i między innymi o tym opowiedział nam dyrektor sportowy PZN, Adam Małysz. Były skoczek odpowiedział też na pytania o granicę wieku w skokach na mistrzowskim poziomie, potencjalnych zmianach w polskich kadrach i trudnych rozmowach z tym związanych, a także o tajemniczej dominacji Halvora Egnera Graneruda. A to tylko niektóre z wątków.

 

Bartosz Leja: Zima za nami i jak wiemy, polscy skoczkowie ruszyli już z przygotowaniami do następnego sezonu. Na jakim etapie są obecnie i czy wiosenne treningi są bardziej intensywne niż przed rokiem?

Adam Małysz: Czasowo zaczęliśmy dość podobnie, jak w zeszłym sezonie. W zasadzie od razu po Planicy były treningi. Chłopaki mają teraz luźniejszy tydzień i w czasie letnich przygotowań też będą mieć możliwość do urlopu. Teraz mamy okres koordynacyjno-przygotowawczy. Kadrowicze mieli do wykonania zalecone ćwiczenia. Nie było łatwo, ale to coś innego, fajnego, bo nie ma w tym monotonii. W przyszłym tygodniu zaczynają zgrupowanie, ale jeszcze nie na skoczni. Pierwsze skoki oddadzą pewnie wraz z końcem maja.

 

Czy przygotowania do sezonu olimpijskiego różnią się od innych i czy da się przygotować formę na najważniejszą imprezę czterolecia?

Po to mamy doktora Pernitscha, który pracuje nad tym, aby chłopaków przygotować jak najlepiej. On doskonale wie, że to jest sezon olimpijski i jest od tego, aby ułożyć plan tak, jak trzeba, zrobić korekty, coś dołożyć, coś ująć. Ten kwietniowy etap już był inny niż poprzednie, ale był też ciekawy. Wszystko po to, aby zawodnicy nie wpadli w rutynę i monotonię treningową.

 

O doktorze Haraldzie Pernitschu niedawno było w polskich mediach dość głośno. Były fizjoterapeuta polskiej kadry Rafał Kot, w rozmowie z Filipem Kołodziejskim z TVP Sport powiedział, że Austriak ze względu na znajomość z trenerem Stefanem Horngacherem, może działać na niekorzyść polskiej kadry.

Takie wypowiedzi są niepotrzebne i krzywdzące. Rafał nie zna tego człowieka. Myślę, że powiedział to w emocjach, choćby ze względu na to, że Maćkowi nie szło przez ostatni rok, czy dwa. Jako ojciec martwi się o syna i chce dla niego jak najlepiej, więc pewnie szukał jakiejś wymówki, stąd się to może brać. Pewne rzeczy wyjaśniliśmy i nie chcemy już do tego wracać. My jesteśmy z Pernitscha bardzo zadowoleni. Zresztą jest on pionierem i twórcą platformy dynamometrycznej, na której teraz zawodników testuje cały świat. Dobrze mieć taką osobę po swojej stronie. To spore ułatwienie dla trenera, który pod wyniki poszczególnych zawodników, może stworzyć dla nich indywidualny plan treningowy.

 

Czy wyniki minionego sezonu i wspomnianych testów, zwiastują zmiany w składzie kadry narodowej na sezon 2021/2022?

Pewnie jakieś zmiany zajdą, ale nie będą one duże. Trener Michal Doležal ze swoim sztabem nadal chce, żeby ta grupa zawodników była szeroka i aby ci sami trenerzy dalej ją prowadzili. Widzieliśmy bardzo duże postępy szczególnie u młodszych zawodników. W Pucharze Świata punktowało jedenastu naszych zawodników, a tego jeszcze nigdy nie było. Jeśli chodzi o Puchary Kontynentalne, to za każdym razem kiedy startowaliśmy, robiliśmy kwotę do Pucharu Świata. To wszystko bardzo pozytywnie funkcjonowało. Pewne korekty na pewno będą, ale bardziej „kosmetyczne”.

 

Czy widzicie potencjał w młodszych grupach wiekowych, a szczególnie w kadrze juniorskiej?

Musimy patrzeć na młodzież, bo cały czas mamy najstarszą kadrę narodową na świecie. Młodzi muszą robić postępy, a my wychwytywać te talenty. Mamy choćby Jarka Krzaka, który został dołączony do tej grupy, bo trenerzy zobaczyli, że jest w nim duży potencjał. Później może nie szło mu tak, jak trenerzy chcieli, jeździł po zawodach FIS Cup… To, że jest zdecydowanie słabszy fizycznie, zaczynało brać górę. Było widać, braki techniczne i fizyczne. Mimo, że nie było tak dużo zawodów, to sezon był jednak ciężki. W tym roku prawdopodobnie Jarek nadal będzie jednak w tej grupie narodowej, będzie mógł zwiększyć moc i technikę. Trenerzy dalej twierdzą, że to jest talent.

 

Mając w głowie trzynastu zawodników z kadry narodowej, aż do ostatecznej decyzji będziemy się więc zastanawiać, jakie mogą być to zmiany…

Mamy plany choćby jeśli chodzi o Maćka Kota, ale te plany zostaną przekazane po spotkaniu z nim i zgrupowaniu w Zakopanem. Wiemy, że to wciąż jest talent i ma bardzo duże możliwości. Może po prostu trzeba go troszkę inaczej poprowadzić. Początkiem maja wszystko będzie wiadome.

 

Czy zakładacie, że zawodnicy mogą mieć całkiem indywidualny cykl treningowy i osobistych trenerów, jeżeli tkwienie w grupie im nie służy?

Skoczkowie już mają indywidualny tok treningów. Cały trening, który był w zeszłym roku bazował na tym, że każdy z trenerów dostawał na trening dwóch, trzech zawodników i się nimi zajmował. Później trenerzy i zawodnicy się zmieniali. To było podyktowane tym, żeby zawodnik nie przyzwyczajał się tylko do jednego trenera, tylko mógł korzystać z całej trenerskiej wiedzy, która jest obecna.

 

Przechodząc do najbardziej doświadczonych i utytułowanych. Kamil Stoch i Piotr Żyła rocznikowo mają 34 lata. Pan kończył karierę w wieku 33 lat. Czy obecnie ta granica mocno się przesunęła i mogą oni poskakać na wysokim poziomie jeszcze kilka lat, czy jednak kres możliwości w ich karierach zmierza ku końcowi?

Ta granica wiekowa bardzo się przesunęła. Jest to też spowodowane sposobem przygotowań. Zawodnicy podchodzą do treningu i tego co robią poza nim, bardziej specjalistycznie. Nie ma tak dużo chodzenia na skoczni, nie ma tak mocnego treningu kondycyjnego na wiosnę, jak robiło się to kiedyś, nie ma też tak dużo treningu obwodowego, który bardzo wyczerpywał organizm. Współczesny zawodnik musi się nauczyć przede wszystkim regeneracji, bo to też jest część treningu i odgrywa bardzo dużą rolę. Granica wiekowa przesunęła się nie tylko w skokach narciarskich, ale ogólnie w całym sporcie. Mamy lepszą technologię, większą wiedzę i więcej szczegółów odgrywa rolę. Teraz trening jest bardzo zindywidualizowany i zawodnik robi tylko te ćwiczenia, które są mu potrzebne w danym sporcie, a nie inne, dodatkowe, które mogą powodować kontuzje czy zmęczenie.

 

Widziałby Pan zatem Kamila, czy Piotra skaczącego nie tylko do igrzysk w 2022, ale też w 2026 roku?

Jak najbardziej. Każdy z tych zawodników jest w stanie kontynuować karierę i odnosić sukcesy. To jednak nie tylko kwestie fizyczne, ale to, jak sportowiec czuje się mentalnie. Może być tak, że zawodnik czuje się zmęczony psychicznie. Ten sport wiąże się z bardzo dużymi wyrzeczeniami, stresem, obciążeniami i zobowiązaniami. To wszystko jest bardzo indywidualna sprawa. Kiedy zapytałem Piotrka, czy myśli o tym, co będzie robił po zakończeniu kariery, powiedział mi, że nie będzie kończył kariery i że chce „przeskoczyć” Noriakiego Kasaiego pod względem wieku [Japończyk w czerwcu skończy 49 lat – przyp.red.]. Z nim nigdy nic nie wiadomo, myślę, że on jest w stanie to zrobić (śmiech). Póki co nie odnosił on żadnych poważnych kontuzji. Im jednak zawodnik starszy, tym jest ciężej. Ja podchodziłem do tego tak, że chcę zakończyć karierę kiedy będę u szczytu formy. Wyznaczyłem sobie cele i do tego dążyłem.

 

A co z zawodnikami pokroju Andrzeja Stękały, Jakuba Wolnego, Klemensa Murańki i Aleksandra Zniszczoła? Kuba powiedział nam niedawno, że wierzy w to, że jego czas jeszcze nadejdzie. Co musi się wydarzyć, aby tacy skoczkowie doskoczyli do poziomu Halvora Egnera Graneruda, który będąc od nich młodszym, sięga po Kryształową Kulę?

Czasem niewielkie zmiany powodują, że takie talenty dostają "nowe życie". Jeśli chodzi o nich, do pewnego poziomu doszli i zobaczyli, że są w stanie. Później to zaczynało spadać i teraz znów pracują na swoje. Myślę, że jeżeli zmienią się w nich pewne kwestie wewnętrzne, to mogą osiągnąć taki poziom, żeby stawać na podium, jak Andrzej Stękała. Aż tak wiele nie brakuje. Diabeł tkwi w szczegółach. Tu czy tam drobny błąd, większe zaangażowanie w pewne rzeczy i to zacznie funkcjonować. Przede wszystkim wiara w to, co się robi, poświęcenie i praca. Jeśli to funkcjonuje, mamy sukces.

 

I tak jak Pan zaznaczył, pewnie kwestia głowy i przygotowania mentalnego gra ogromną rolę.

Głowa to jest podstawa. Możesz być super przygotowany, robić wszystko tak jak trzeba, a jak głowa nie funkcjonuje, to nic nie zrobisz.

 

A co takiego zrobił wspomniany Granerud, który z zawodnika który dwa sezony temu zdobył zaledwie kilka pucharowych punktów, staje się dominatorem sięgającym po Kryształową Kulę?

Pytanie, czy Norwegowie nie znaleźli czegoś w sprzęcie. Czegoś, co akurat jemu tak mocno pasowało, że dominował na skoczniach. Zazwyczaj, kiedy pojawiał się taki dominator, coś było z tym związane. Tak było kiedyś choćby w przypadku Simona Ammanna. Nic oczywiście nie ujmuję Granerudowi, bo jego technika jest bardzo, bardzo dobra, ale zawodnik odskakujący od najlepszych tyle metrów, przy tak wyrównanym poziomie, jest zastanawiające dla wielu ekip. Z jednej strony w dzisiejszym sporcie jest oczywiście zawodnik, ale z drugiej właśnie sprzęt. Jest i tak bardzo mocno "wyżyłowany", ograniczenia są potężne i wydaje się, że nic nowego się nie pojawi, ale czasem coś może zaskoczyć. Nie chcę w tym momencie przewidywać, ale wiemy, że u Norwegów często wyskakiwał jeden zawodnik, zostawał liderem całej grupy, a nawet najlepszym skoczkiem na świecie. Później kończył się sezon, a w kolejnym - nie był już tak dobry. Życzę mu jak najlepiej jeśli chodzi o kwestie sportowe, ale patrząc z perspektywy czasu, może się tak wydarzyć. A może się mylę... U nas w Polsce jest trochę inny system i może być problem, żeby nagle ktoś tak wyskoczył i zrobił coś takiego. System, który wdrożyliśmy i preferujemy idzie w taki sposób, że zawodnik cały czas rozwija się stopniowo.

 

Pewnie nie tylko Norwegowie, ale każda z ekip pracuje nad sprzętem, ale nikt nie chce zdradzać szczegółów.

Każdy ma sztab, który pracuje nad nowinkami technicznymi, które mogą dać zawodnikowi choćby i pół metra. Dzisiaj przy tak wyrównanym poziomie, każde pół metra to jest bardzo duże. Nikt na pewno nie będzie publicznie ujawniał, że coś ma.

 

Przejdźmy na chwilę do skoków narciarskich kobiet. Zimą zrobiło się dosyć głośno wokół polskiej kadry, szczególnie w trakcie Mistrzostw Świata. Pojawiły się głosy z wnętrza drużyny, jedne mówiły o postępie pod wodzą trenera Łukasza Kruczka, drugie narzekały na współpracę na linii zawodniczka - trener. Czy tę sprawę macie już wyjaśnioną?

Mieliśmy zebranie z dziewczynami i trenerami Kruczkiem i Bachledą jeszcze w Oberstdorfie. Powiedziałem tam swoje uwagi, Łukasz dorzucił, że ten rok będzie zdecydowanie inny. Nie będzie zmiłuj. Musi być nie sto, ale dwieście procent przyłożenia, zaangażowania i zaufania. Nie wyobrażam sobie, że zawodnik nie ma zaufania do trenera, bo wtedy to nie ma sensu. Będę chciał zdecydowanie bliżej się temu przyglądać i wspierać Łukasza oraz tę drużynę. Przed nami igrzyska, a tej reprezentacji kobiet jeszcze sporo brakuje. Patrząc na Mistrzostwa Świata, nie było dobrze. Na pewno jednak Anna Twardosz zrobiła duże postępy, to widać. Widać też, że te dziewczyny mogą, ale muszą też chcieć. Samo mówienie o tym, że chcą, nie zawsze skutkuje. Miejmy nadzieję, że to pójdzie zdecydowanie do przodu, bo w poprzednich latach postępu nie było widać. Ja widzę potencjał. Są młodziutkie zawodniczki, jest też choćby Asia Szwab, która ma niesamowity potencjał, ale u niej słabiej funkcjonuje głowa. Została mistrzynią Polski, ale miała też parę nieprzyjemnych upadków i tej zimy była mało widoczna. Często chodzi więc bardziej o przygotowanie mentalne, niż fizyczne. Ogólnie praca z kobietami jest zupełnie inna niż z facetami, dlatego w Oberstdorfie faktycznie lekkie starcie było, ale myślę, że to było potrzebne, żeby rozluźnić atmosferę. Łukasz trochę mi zarzucał, że takie rzeczy powinniśmy załatwić wewnętrznie, ale czasem jak się to wyrzuci na zewnątrz, to dostaje się "pozytywnego kopa" i myślę, że to poskutkowało.

 

W ostatnim czasie bardzo głośno zrobiło się też o lotach narciarskich kobiet, których zwolennikami są Norwegowie, a także zdecydowana większość światowej czołówki skoczkiń. Czy zawodniczki na najwyższym sportowym poziomie powinny dostać już konkurs na obiekcie mamucim, czy wciąż jest na to zbyt wcześnie?

Regulamin Międzynarodowej Federacji Narciarskiej im tego nie zabrania. Jeśli któreś z tych zawodniczek chcą polatać, to może najpierw nie robić im zawodów, tylko po prostu dać im polatać? Sam dalej bałbym się o pewne skoczkinie, które miałyby brać udział w tych lotach, bo one nie zdają sobie w pełni sprawy, jak bardzo jest to niebezpieczne. Wystarczy popatrzeć na to, co stało się z Danielem Andre Tande w Planicy w tym roku. Tam już nie ma przelewek. Jak popatrzymy choćby na konkurs Mistrzostw Świata na dużej skoczni w Oberstdorfie, to jest dziesiątka, może piętnastka zawodniczek, które bez problemu dałyby sobie radę na skoczni mamuciej i miałyby niesamowitą przyjemność z latania. Tylko czy robienie zawodów Pucharu Świata dla piętnastu zawodniczek ma teraz sens? Może trzeba poczekać, poskakać na "mamucie" poza Pucharem Świata, przetestować to. Wiemy doskonale, że były zawodniczki, które już latały. W końcu żeński rekord świata Danieli Iraschko-Stolz z Kulm wynosi 200 metrów. To nie jest więc tak, że kobiety nie mogą skakać na "mamutach" i nie jestem za tym, aby im tego zabraniać. Pytanie, czy nie jest za wcześnie, aby robić Puchar Świata. Może Norwegowie powinni zorganizować takie osobne zawody w Vikersund?

 

Przenosząc się na chwilę do Wisły - zmienił się tradycyjny termin zawodów, które od kilku lat inaugurowały zimowy sezon Pucharu Świata. Pojawił się jednak dwugłos, ponieważ władze miasta są nadal za listopadem, a organizatorzy za grudniem. Która opcja jest według Pana lepsza?

Zdania są podzielone. Z jednej strony prolog, rozpoczęcie sezonu z przytupem w Wiśle, a z drugiej, organizacyjnej strony, jest to robione z wielkim wysiłkiem. Zrobienie śniegu w okresie październikowo-listopadowym wiążę się z kosztami i dużym nakładem pracy. Wiemy też, że produkowany wtedy śnieg ma inną konsystencję, nie trzyma się tak dobrze na skoczni, gorzej się go rozprowadza. Najlepszym rozwiązaniem są więc armatki śnieżne, które jednak potrzebują minusowych temperatur. Wtedy to przygotowanie jest zdecydowanie łatwiejsze i tańsze.

 

W obecnych czasach bardzo zasadne będzie pytanie o zdrowie... Jak wiemy, trener juniorów Zbigniew Klimowski, przebywa w szpitalu ze względu na ciężki przebieg zakażenia koronawirusem i całe narciarskie środowisko życzy mu siły i zdrowia. Jak wyglądają kwestie zdrowotne w całej grupie?

Wszyscy się martwimy. Wiemy, że Zbyszek jest w szpitalu i trzeba po prostu trzymać za niego kciuki. Jako cała grupa staramy się zachowywać bezpieczeństwo. Teraz jest szansa, żeby się zaszczepić, bo uruchomiono szczepienia dla sportowców. Dla nas jest to dobre. Mam nadzieję, że po zaszczepieniu wszystko wróci do normalności i nie będziemy musieli przechodzić testów tak, jak w tym roku. To było coś okropnego. Choćby na Mistrzostwach Świata w Planicy i Oberstdorfie mieliśmy badanie co drugi dzień. Było siedzenie jak na szpilkach, nerwy, czy nas dopuszczą czy nie, czy mamy COVID czy nie. Wiemy, że jest też dużo ludzi, którzy są "anty", ale żeby wszystko mogło funkcjonować i wrócić do normalności, to musimy coś z tym robić.

 

Wiadomo, że zaostrzony reżim sanitarny ma mnóstwo minusów, a jednym z nich jest brak kibiców na trybunach. Są jednak zawodnicy, którzy twierdzą, że w takich warunkach łatwiej im się skupić i lepiej im się skacze. Zauważył Pan takie przypadki?

Tak, szczególnie u mniej doświadczonych zawodników dało się to zauważyć. Nie czują oni wtedy tego obciążenia, presji wyniku i to powoduje, że mogą się skupić bardziej na skoku, niż na presji. Bardziej doświadczonym zawodnikom kibice bardziej pomagają. Atmosfera i doping powodują, że można bardziej sobie poradzić z nerwami, to dodaje skrzydeł. Nie ma jak kibice. To jest zupełnie inny spektakl i jednak wszyscy do tego tęsknią.

 

Kończąc, gratuluję Panu nominacji w plebiscycie Przeglądu Sportowego na polskiego sportowca 100-lecia. W dwudziestce nominowanych znalazł się też Kamil Stoch. Podczas Hejt Parku w Kanale Sportowym z udziałem prezesa Apoloniusza Tajnera, ponownie padło pytanie: "Kto jest lepszym skoczkiem, Małysz czy Stoch?". Co Pan na to odpowiada?

Ja zawsze odpowiadam, że Adam Małysz swego czasu był najlepszym skoczkiem, a teraz jest nim Kamil Stoch. Nikt nie zabierze mi tego, co osiągnąłem, tak samo Kamilowi. Ciężko jest porównywać. Patrząc od strony wynikowej, to on osiągnął więcej, bo jest trzykrotnym mistrzem olimpijskim. Z drugiej strony ja mam cztery Kryształowe Kule... Ale to Kamil dalej jest aktywnym sportowcem. Ja już nie. Zajmuję się teraz czym innym, między innymi tym, żeby właśnie Kamil dalej odnosił sukcesy. Mam nadzieję, że jak on sam uzna, że kończy karierę, to będą następni zawodnicy, którym Kamil też będzie chciał pomóc.

 

rozmawiał Bartosz Leja

 

Dodaj komentarz