Planowane od dłuższego czasu zakazanie stosowania szkodliwego fluoru, jako składnika używanego do smarowania nart, prawdopodobnie po raz kolejny zostanie odroczone w czasie przez Międzynarodową Federację Narciarską. Na początku czerwca dowiemy się, czy zapowiadane przepisy wejdą w życie od przyszłego sezonu.
Fluor obecny był w skokach narciarskich od dawien dawna, gdzie wykorzystywany był przede wszystkim jako składnik używany do smarowania nart. Jego zastosowanie zwiększało poślizg nart, a także działało higroskopijnie. – Smary zawierające fluor przeznaczone są na mniejszy zakres temperatur, czyli oczywistą sprawą jest, że daje to możliwość precyzyjnego doboru smaru do panujących warunków. A w efekcie uzyskanie lepszego poślizgu. Kiedy używamy takiego smaru, uzyskujemy większą odporność na wodę, która wytwarza się w wyniku tarcia pod nartą – tłumaczył nam serwismen kadry skoczków, Kamil Skrobot. Pewne związki fluoru są jednak substancjami rakotwórczymi, a także szkodliwymi dla środowiska, dlatego też włodarze FIS-u od lat próbują wprowadzić zakaz stosowania tego pierwiastka m.in. w skokach narciarskich. Póki co, bezskutecznie.
Przepisy w tej sprawie miały zostać wprowadzone już w roku poprzednim, jednak wybuch pandemii koronawirusa, a także brak jednoznacznych wytycznych, w tym brak odpowiednich urządzeń, które mogłyby skutecznie badać zawartość fluoru w funkcjonujących smarach sprawiło, że sprawa utknęła w martwym punkcie.
Rozmowy w tej sprawie mają jednak ujrzeć ponownie światło dzienne 4 czerwca, kiedy to Rada Międzynarodowej Federacji Narciarskiej zadecyduje o tym, czy przepisy będą mogły wejść w życie od sezonu 2021/2022.
Jak przyznaje wiceprezydent FIS Roman Kumpost, odbyły się już pierwsze testy urządzeń służących do mierzenia poziomu fluoru, a ich certyfikacja powinna zakończyć się do końca maja. – Pracujemy nad testowaniem różnych prototypowych urządzeń, które będą mierzyć poziom fluoru w smarach. Pierwsze testy terenowe odbyły się na etapach Pucharu Świata w Falun (biegi narciarskie) i Willingen. Wyniki uzyskane podczas tych testów dały nam materiał do dalszego doskonalenia tych urządzeń i ich algorytmów. Druga część testów odbyła się w marcu i już tutaj uzyskaliśmy bardzo dobre wyniki – poinformował czeski działacz.
Jak się jednak okazało, system nie jest jeszcze w pełni dopracowany i będzie wymagać dalszych udoskonaleń. – Nadal musimy pokonać kilka małych przeszkód, aby mieć 100 procent pewności, że nie otrzymamy fałszywych wyników. Chcielibyśmy również zmierzyć wpływ innych chemikaliów, aby upewnić się, że nie będą one zakłócać pomiarów – dodał.
Również serwismen szwedzkich biegaczy narciarskich Petter Mühlback, który przed trzema tygodniami wraz z innymi ekspertami testował wspomniane rozwiązania na szwedzkich trasach biegowych, odniósł się do tematu wprowadzenia przepisów od przyszłego sezonu i podchodzi do nich dosyć sceptycznie. Jego zdaniem głównym problemem jest brak odpowiedniego sprzętu. – Maszyna przeznaczona do pracy na zawodach pracowała bardzo słabo, a druga w laboratorium dużo lepiej. Widzę duży potencjał tej technologii, jednak potrzebna jest inwestycja w lepszy sprzęt, która wymaga większych nakładów finansowych, a co za tym idzie zwiększonych ilości testów i czasu ich realizacji. Wprowadzenie jej od przyszłej zimy jest dla mnie nierealne – stwierdził Mühlbach.
Łukasz Serba,
źródło: skisport.ru / informacja własna