You are currently viewing Jakub Kot: „Maciek nie ma takiego statusu, jak do tej pory. Chciałbym mu pomóc”
Maciej Kot i Jakub Kot (fot. Monika Bujalska / czassiatkowki.pl)

Jakub Kot: „Maciek nie ma takiego statusu, jak do tej pory. Chciałbym mu pomóc”

Dla Jakuba Kota ostatnie tygodnie były czasem sporych trenerskich wyzwań. Do grupy 31-letniego szkoleniowca, a w przeszłości skoczka, dołączył jego brat, Maciej. Jak obecnie wyglądają próby naprawy formy doświadczonego zawodnika? Jak wyglądają ich relacje z grupą trenera Michala Doležala? I jak radzą sobie podopieczne trenera Kota, które są już szykowane do Mistrzostw Świata Juniorów w Zakopanem?

 

Bartosz Leja: Za Wami pierwszy tego lata start w zawodach FIS Cup. Jak oceniłbyś start dziewczyn w Estonii?

Jakub Kot: Szczerze mówiąc, nie ma za bardzo co analizować. Młode roczniki muszą zacząć startować w zawodach międzynarodowych. Wszyscy byliśmy świadomi, że w Estonii chodzi o zdobywanie doświadczenia. Wiadomo, że startuje się po to, aby wygrywać, ale w tym przypadku nie ukrywam, że wynik sportowy był słaby. Trzeba jednak podkreślić, że te dziewczyny znają tak naprawdę tylko skocznie w Szczyrku i jedne zawody, czyli LOTOS Cup. Co innego pojechać na zawody zagraniczne, międzynarodowe, przejść kontrolę sprzętu, poznać te wszystkie przepisy… To wszystko powoduje, że forma sportowa schodziła na dalszy plan. Było widać, że dziewczyny były rozregulowane daleką podróżą. Wsiadając do busa w Zakopanem, powiedziały mi „O Jezu, jedziemy gdzie indziej niż do Szczyrku”. Już sama droga i osiemnaście godzin spędzonych w busie było dla nich wydarzeniem, coś się działo, jechaliśmy na zawody. Cele były proste – pojechać, wystartować, zdobyć punkty i doświadczenie, nie zostać zdyskwalifikowanym. I tak naprawdę to wszystko się udało. Teraz dziewczyny muszą wyciągać wnioski i ciężko pracować, żeby następny taki wyjazd skończył się mniejszą stratą do liderek. Dla mnie, jako dla trenera, to też był tak naprawdę pierwszy zagraniczny wyjazd na FIS Cup, więc też się trochę denerwowałem i wszystkie rzeczy były dla mnie stosunkowo nowe.

 

Nie wszystkie z zawodniczek startujących w Otepää to na co dzień Twoje podopieczne?

Zawodniczki, które były w Estonii, i z którymi na co dzień trenuję, to Pola Bełtowska i Natalia Słowik. Paulina Cieślar i Sara Tajner trenują bardziej przy Wojtku Tajnerze. Organizacyjnie wygląda to tak, że jest główna grupa Łukasza Kruczka, natomiast w ośrodkach w Zakopanem i Szczyrku są dwie grupy młodszych zawodniczek. Tak się dzielimy, natomiast na wyjazdach jesteśmy jedną drużyną.

 

Zaległości w skokach kobiet w Polsce można liczyć w wielu latach. Jak szybko i czy w ogóle żeńskie skoki w naszym kraju są w stanie dogonić najlepsze zagraniczne ekipy? Bo oni też nie śpią, dołączają nowi, choćby Chinki…

Tak i te Chinki bardzo fajnie skakały w Estonii. Jasnowidzem niestety nie jestem… Generalnie wszystkie osoby zaangażowane w szkolenie, wkładają w to dużo serca i czasu. Wiadomo, chcielibyśmy, żeby te wyniki były już, bo dla szkoleniowca ważne jest kiedy za treningiem idą wyniki. Wszyscy musimy się uczyć i zbierać doświadczenie, zarówno zawodniczki, jak i młodzi trenerzy. To musi być poparte ciężko pracą. Trudno mi jednak przewidzieć kiedy dogonimy świat i czy w ogóle to się stanie. Ja widzę po swoich zawodniczkach, które są codziennie na treningu, że są naprawdę zmotywowane. W skokach mężczyzn trudno do tej czołówki doskoczyć. W skokach kobiet progres można zrobić szybciej i łapać się choćby na Puchar Kontynentalny, kiedy u chłopaków już tam poziom jest bardzo wysoki. Te dziewczyny wiedzą o co walczą. Przecież polska drużyna na Mistrzostwach Świata Juniorów w Zakopanem w 2022 roku będzie się składała głównie z tych młodych zawodniczek. Odpada rocznik Kamili Karpiel, Kingi Rajdy, Anki Twardosz i Nicole Konderli. Łukasz Kruczek dał nam jasno do zrozumienia, że my szkolimy zaplecze, które ma walczyć na zawodach FIS Cup i na „Kontynentalach”, a imprezą docelową są dla nas właśnie MŚJ. Zakładam, że roczniki 2004-2006, czyli Pola, Sara, Natalia i Wiktoria Przybyła, to są zawodniczki, które powinny tam wystartować.

 

Czy tych młodych dziewcząt wciąż nie jest trochę za mało, w porównaniu do najmocniejszych nacji, żeby można z większym optymizmem spoglądać w przyszłość?

Trzeba by porównać pewnie każdy kraj… Ale przychodzi mi na myśl Słowenia, która jest małym krajem, ale dobrze wiemy jak dużo ma skoczni, zawodów, zawodniczek. Stąd się bierze siła męskiej i siła kobiecej kadry. U nas są te dziewczynki, choćby w zawodach LOTOS Cup Kids, gdzie w różnych kategoriach chłopaków jest powiedzmy 45, a dziewczynek około 10. W Mistrzostwach Polski na skoczni normalnej wystartuje około 12 zawodniczek i to jest nasza kobieca siła, na tu i teraz. To są już zawodniczki, które mogłyby pojechać na FIS Cup, czy Puchar Kontynentalny. Są też te wspomniane młode dziewczynki, ale musi jeszcze upłynąć dużo czasu, żeby z nich stały się zawodniczki skaczące na większych skoczniach. Tutaj jest jak z chłopakami, sito jest bardzo drobne. To jest naturalna selekcja, komuś się to przestaje podobać, ktoś doznaje kontuzji, komuś się to znudzi… Jeżeli mamy 40 chłopaków, 5 zostanie przy skokach, jeżeli mamy 12 dziewczyn, dobrze żeby została choć jedna. Długo nie było też skoczni w Zakopanem, więc trudniej było nam tutaj robić nabór do grup treningowych. Teraz skocznie ruszają, więc miejmy nadzieję, że zakopiańskie kluby, które nareszcie będą miały swoje obiekty, będą mogły łatwiej pogodzić trenowanie starszych i młodszych.

 

Faktycznie, zmodernizowany kompleks Średniej Krokwi w Zakopanem powinien być dla Was sporym ułatwieniem.

Mając skocznie pod nosem, dużo łatwiej będzie wszystko organizować i zachęcić młode dziewczyny do trenowania i skakania. Do tej pory było to bardzo ciężkie. Paroletni brak skoczni w Zakopanem i tak odbije się jeszcze czkawką w polskich skokach. Mam jednak nadzieję, że za parę lat odbije się to w drugą stronę i cały kompleks tych skoczni odbuduje pozycję Zakopanego i zawodników z tego regionu. Nowi mistrzowie muszą się skądś brać i po to są te obiekty, aby można było tych mistrzów wychowywać. Jestem dobrej myśli, ale „cierpliwość” to jest słowo klucz.

 

A jak sprawuje się Twój nowy podopieczny?

Temat jest trudny. Maciek został przypisany do mojej grupy i na papierze jestem jego trenerem, natomiast choćby wydarzenia poprzednich dni pokazują, że nie jest to proste do pogodzenia. Kiedy byłem w Estonii ze skoczkiniami, on został wtedy sam i musiał sobie zorganizować treningi na skoczni z innym trenerem. Pomogli mu Marcin Bachleda i Piotr Fijas. Nie jest to łatwe i komfortowe, ale widocznie tak musiało być. Maciek wystartuje oczywiście na Mistrzostwach Polski i dla nas to będzie pierwszy sprawdzian, zobaczymy co udało się zrobić. Dla mnie ważne będzie, aby sam po tym starcie powiedział, czy skacze lepiej, gorzej, czy tak samo. Nie ukrywam, że próbowaliśmy różnych rzeczy, choć możliwości były niewielkie. Do tej pory skakał na skoczniach w Szczyrku, Wiśle i Zakopanem, nie był za to na żadnej skoczni zagranicą. Robimy dużo ciężkiej pracy, ale dobrze wiemy jak bywa w sporcie, a szczególnie w skokach, że praca nie zawsze przynosi oczekiwane rezultaty. Wszyscy wiemy jednak, na co Maćka stać. Bardzo chciałbym mu pomóc i jak za dotknięciem magicznej różdżki coś zmienić, ale nie jest to takie proste. Mistrzostwa Polski dużo zweryfikują, pokażą jak daleko w lesie jesteśmy. Na pewno nie nastawiamy się na wygraną, bo jego skoki nie są jeszcze optymalne. Robimy analizy, omawiamy je z różnymi trenerami i odczucia Maćka się z tymi analizami i moimi słowami pokrywają. Słowa jednak to jedno, a praktyka to drugie. Wtedy zakładasz narty, zjeżdżasz sto na godzinę w dół, wtedy wszystko dzieje się bardzo szybko.

 

Maciek wspominał w rozmowie z nami w maju, że trochę odeszliście od skupiania się nad tym jego nieszczęsnym skręceniem w locie. Na czym więc polegają jego techniczne problemy?

To jego skręcenie w locie wałkowaliśmy na różne sposoby i z różnymi trenerami. Wszystko wskazuje na to, że kiedy Maciek skupia się na tym, żeby lecieć prosto, to zapomina o innych elementach, które są równie ważne, i w efekcie skacze krótko. Kiedy inne elementy zaczynają działać, to nawet kiedy go lekko skręci, leci dalej. Oczywiście jest granica tego skręcenia, której nie może przekraczać, bo wtedy cały lot jest krzywy i kończy się awaryjnym lądowaniem. Doszliśmy do wniosku i porozumienia, że nie skupiamy się na skręceniu, jako głównym problemie Macieja Kota. W jego skokach jest jeszcze ten problem, że błąd który robi 15 metrów przed progiem, przekłada się jak w efekcie domina na to, co zrobi na progu, a czego efektem jest w końcu skręcenie już w locie. Trzeba się więc skupić na innych elementach, które dzieją się dużo wcześniej, na ruszaniu z belki i rozbiegu. To są niuanse, które dzieją się na dużych prędkościach, przed samym odbiciem. Jeśli tam zawodnik straci równowagę, czy jak to mówimy „przejdzie na kolano”, to potem efektem jest ratowanie się. A jeśli on sobie to przed progiem przypilnuje, to może się wtedy skupić na czystym technicznie skoku.

 

Nie trudno stwierdzić, że indywidualne treningi i odłączenie Macieja Kota od grupy trenera Michala Doležala trochę utrudniło Wam sytuację. Jak sytuacja wygląda z Waszej strony? Czy macie kontakt z kadrą, czy jesteście trochę na „bocznym torze”?

Prawda jest taka, że do tej pory nie wiem, dlaczego stało się tak, jak się stało. Po sezonie ewidentnie musiało się coś stać, że Maćka w tej grupie nie ma, ale nie wiem czy to była jego chęć, czy chęć ze strony Polskiego Związku Narciarskiego. Nie chciałem Maćka w tej sprawie wałkować. Zastanawia mnie, dlaczego Maćka z tej grupy odsunęli na bok i ma zakaz konsultacji z trenerami kadry. Jeśli sam tak chciał, to musi wypić piwo, którego sobie nawarzył. Nie jesteśmy jednak traktowani jako wrogowie, bo jedziemy na jednym wózku. Każdemu zależy na tym, żeby każdy zawodnik, czy to Kot czy inny, skakał jak najlepiej. W obecnej sytuacji Maciek nie ma takiego statusu, jaki miał do tej pory i z tego względu sytuacja nie jest łatwa. Jak zawodnik jest odsunięty ze szkolenia centralnego, nie ma dostępu do wszystkich nowinek, technologii, zagranicznych wyjazdów i rad trenerów. Widzę jednak, że Maciek jest zmotywowany i to jest najważniejsze. Nie trenuje na pół gwizdka, nie odpuszcza, codziennie ciężko pracuje i nadal jest w nim chęć walki. Zdaje sobie sprawę, że sezon olimpijski się zbliża i to może być dla niego odpowiedź na pytanie: „być, albo nie być?”. Jeżeli dalej by to nie szło tak jak chcemy, wiadomo, że trudno będzie znaleźć motywację. Stracił sponsora, na kasku nie ma nic, na nartach też, więc w grę wchodzą kwestie zupełnie przyziemne, o które jeszcze jakiś czas temu nie musiał się martwić. Teraz to działa na wyobraźnię. 

 

Znając bardzo ambitny charakter Maćka i wiedząc, że między Wami jest braterska relacja… Ta współpraca staje się łatwiejsza, czy może wręcz przeciwnie?

Trzeba by pewnie też jego zapytać, ale myślę, że nie jest źle. Ja też się biję w piersi, bo nie jestem doświadczonym trenerem, jak choćby Doležal, Horngacher, Kruczek, czy Sobczyk. Jestem trenerem od trzech lat i codziennie się uczę swojego fachu. Nie ukrywam też, że sporo daje mi współpraca z dziewczynami, bo z nimi też wygląda to zupełnie inaczej. Nie jestem jednak na tyle doświadczony, żeby znaleźć szybko złoty środek i od razu zrobić go mistrzem świata. Maciek też zdaje sobie z tego sprawę. Może jednak potrzeba takiego resetu, powrotu do dzieciństwa, poskakania w innym, młodszym towarzystwie. Generalnie staram się też zostawić mu dużo swobody, bo po jego sukcesach i obecności w kadrze, wychodzę z założenia, że jest to zawodnik świadomy. Trenujemy bardziej poprzez wspólne rozmowy, analizowanie skoków i rozwiązywanie problemów, niż rozkazywanie z mojej strony.

 

Domyślam się, że wspólne treningi nastoletnich dziewcząt z tak doświadczonym skoczkiem jak Maciej Kot, są dla nich sporym wydarzeniem i szansą.

Na to też liczę. Na jednym z naszych wspólnych treningów, wziąłem wszystkich na zbiórkę i powiedziałem dziewczynom: „Macie na treningu medalistę olimpijskiego, medalistę mistrzostw świata. Wykorzystajcie to, że tu jest. Podpatrujcie jakie ćwiczenia robi na rozciąganie, jak się odbija, pytajcie go”. Z drugiej strony powiedziałem Maćkowi: „Ty też wykorzystaj to, że jesteś tu z nami. Są tu nastoletnie dziewczyny, które jeszcze do końca nie wiedzą, co będą robić w życiu, ale zobacz ile bije od nich energii, uśmiechu i optymizmu. Też możesz z tego czerpać”. To może być fajne dla obu stron. Dziewczyny też na naszych obozach fajnie Maćka zaakceptowały. To nie był dla nich „Pan Maciej”, którego się boimy. On sam nieraz brał tablet i przychodził do dziewczyn, żeby przeanalizować ich skoki. Maciek się w to zaangażował, przychodził do nas, rozmawiał, śmiał się. Dla niego też może to być ważne, bo wiemy, że to człowiek raczej poważny, wiemy jaki ma charakter.

 

Podsumowując… A czy Ciebie nie ciągnie, żeby jeszcze założyć narty i skoczyć?

Oczywiście, że ciągnie, tylko niestety z czasem jest bardzo krucho. Zdaję sobie też sprawę z tego, że chcąc wyjść na skocznię, nawet tą 70 metrową, muszę być przygotowany zarówno sprzętowo, jak i fizycznie. Z tym nie ma żartów, bo jeden błąd może dużo kosztować. Postawiłem sobie jednak cel, że jak będą otwarte nowe skocznie w Zakopanem, to kiedyś na tej 90 metrowej będę chciał skoczyć. Nie wiem tylko, kiedy będę miał czas to zrobić. Każdy kolejny dzień zwłoki powoduje, że nabieram coraz więcej respektu do tego, co widzę na skoczni jako trener. Jako zawodnik tak na to nie patrzyłem. Siedziało się na belce i chciało się szybko wystartować. Teraz jako trener, który bierze odpowiedzialność za swoje podopieczne, patrzę na to zupełnie inaczej. Widzę upadki, kontuzje, problemy… Wtedy myślę sobie „kurde, i ty to robiłeś!”. Myślę jednak, że pewnie będę miał w sobie na tyle motywacji, żeby pod koniec lata oddać choćby jeden treningowy skok. Razem z trenerem Wojtkiem Marusarzem i dziewczynami może urządzimy sobie nawet konkurs mikstów (śmiech).

 

rozmawiał Bartosz Leja

 

Dodaj komentarz